To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Bruno dopiero teraz zrozumia³, dlaczego brat Stratus zjawi³ siê niespodziewanie w pustelni. Pos³aniec œpieszy³ siê z powrotem i mimo namów Brunona nie chcia³ zostaæ na noc w Pereum. Bruno odprowadzi³ brata Stratusa i wróci³ do swojej celi. Zasta³ w niej Bezpryma. Ch³opiec spa³ zwiniêty jak kot na dawnej pryczy Benedykta. Bruno uœmiechn¹³ siê wyrozumiale. Nie mia³ serca budziæ i kazaæ mu odejœæ w tê deszczow¹ noc. Nakry³ Bezpryma derk¹ i z przyjemnoœci¹ s³ucha³ dzieciêco jeszcze sapliwego oddechu. Potem po³o¿y³ siê na swojej pryczy i usi³owa³ zasn¹æ. Ale sen nie klei³ jego powiek. Jednostajnie niezmienne padanie deszczu zwykle dzia³a³o na niego jak matczyna ko³ysanka, ale przecie¿ nie dzisiaj, nie dzisiaj... Zbyt wiele rzeczy przysz³o do niego z odleg³ego œwiata, z dawnego ¿ycia. Sprawy zda siê stopnia³e, zszarza³e, odsuwane wielomiesiêczn¹ bezmyœlnoœci¹ i upadkiem ducha stanê³y oto przed nim z now¹ ostroœci¹. Wszystko o¿y³o. Pierwszy silniejszy powiew wiatru przyniós³ wspomnienie s³ów brata Stratusa: "Z³e czasy przysz³y na tych, co mi³owali zmar³ego cesarza". Bruno a¿ siad³ na pos³aniu. Zaiste, z³e. Oto zgin¹³ zamordowany skrytobójczo serdeczny druh Ottona margrabia Ekkehard. A zamach na Boles³awa? Strach pomyœleæ. Ilu¿ to ludzi w samym orszaku cesarza s³ysza³o, jak Otto mówi³ o Boles³awie: "Tak móg³by wygl¹daæ Bóg Ojciec, zanim stworzy³ œwiat i narobi³ sobie k³opotów". Ilu¿ ludzi w ca³ej Germanii wiedzia³o, ¿e cesarz mi³owa³ polskiego ksiêcia. Niektórzy nawet znali tê tajemn¹ prawdê, ¿e widzia³ w Boles³awie swego nastêpcê na tronie imperium. Wszystko to musia³ wiedzieæ tak¿e nowy król niemiecki i têpi³ rywali. Dlatego ten zamach. A tu? W Italii? W mieœcie Rimini? Lud podburzony przez nie wiedzieæ kogo morduje w okropny sposób zwyczajnego mnicha, który tylko popiera³ wiernego s³ugê Ottona. Bruno nagle z³apa³ siê na tym, ¿e przemawia pó³g³osem do siebie, t³umaczy samemu sobie: - Nie mo¿esz tu d³u¿ej siedzieæ, Brunonie. Dosyæ zwlekania. Trzeba ruszaæ w drogê. Pomyœl, tamci ju¿ zginêli, mo¿e przyjœæ kolej i na ciebie. Nie zliczyæ ludzi w Italii i w Germanii, którzy wiedz¹, jak¹ przyjaŸni¹ obdarza³ ciê cesarz Otto. Có¿ ciê chroni tu, w Pereum? Bagniska? ¯adna to przeszkoda dla dobrze op³aconych skrytobójców. Czy nie lepiej ci bêdzie umrzeæ w kraju pogan, g³osz¹c S³owo Chrystusowe? Po có¿ gin¹æ tutaj, tak bezowocnie? Mo¿esz przecie¿ w ka¿dej chwili zostaæ zamordowany w swojej ustronnej celce. - Z kim rozmawiasz, bracie? - us³ysza³ rozespany g³os Bezpryma. - Och, z nikim! Œpij - odpar³ trochê niecierpliwie. Po³o¿y³ siê znowu na pos³aniu, nas³uchiwa³ czy ch³opiec usypia. I wtedy sp³yn¹³ na niego sen. Ledwie zamkn¹³ powieki, ujrza³ równinê. Wygl¹da³a inaczej ni¿ zwykle; jakby patrzy³ na ni¹ z góry. By³a lekko zamglona, szara. I ujrza³ samego siebie krocz¹cego po równinie miêdzy dwoma lasami. I us³ysza³ swój g³os œpiewaj¹cy ulubiony psalm cesarza Ottona. Bêdziesz po ¿mijach bezpiecznie gniewliwych I po padalcach depta³ niecierpliwych. Na lwa srogiego bez obawy siêdziesz I na ogromnym smoku jeŸdziæ bêdziesz. S³uchaj, co mówi Pani Ten patrz¹cy z góry Bruno uœmiechn¹³ siê i zapad³ w g³êboki sen, ju¿ bez majaków. Rano poprosi³ Romualda o spowiedŸ. Na jej zakoñczenie us³ysza³ s³owa: - Pomnij, synu... Kap³an Bo¿y nie mo¿e byæ narzêdziem w rêkach mo¿nych tego œwiata. I dok¹dkolwiek zaprowadzi ciê Opatrznoœæ, jedno pamiêtaj: jesteœ s³ug¹ Chrystusa, a nie ksiêcia, króla, czy nawet cesarza. Nie pragniesz ziemskich zaszczytów i nikt ciê nimi nie przekupi. Dot¹d mo¿esz s³u¿yæ ziemskiemu w³adcy, dopóki on nie czyni nic przeciw Chrystusowi. I jeszcze chcia³em ci rzec, ¿e z³y kap³an i z³y biskup ³atwo staje siê narzêdziem w rêkach szatana. A z³a mo¿e uczyniæ tyle, co sam szatan. To tak¿e pamiêtaj, synu, gdziekolwiek bêdziesz. A do pokuty, któr¹ ci zadam, dodaj jeszcze w³asn¹. W pewnej chwili sam poznasz, jaka byæ powinna. Bo oto nowa przed tob¹ otwiera siê droga. Bardzo ci na niej potrzebna pomoc z niebios. Potem, kiedy ju¿ przyjmiesz Cia³o Chrystusa, bêdziemy razem b³agaæ Pana Wszechœwiata, by ciê zawsze prowadzi³ swoj¹ œcie¿k¹. W najbli¿sz¹ niedzielê Hezych jak zwykle odwiedzi³ Brunona w pustelni. Dowiedzia³ siê, ¿e za dwa dni wyruszaj¹ w drogê do Rzymu. Droga do Rzymu Najprzykrzejsze wspomnienie, jakie wyniós³ z Pereum, to by³o po¿egnanie Bezpryma. Ch³opiec nie chcia³ rozstaæ siê z Brunonem. ¯egna³ go z rozpacz¹, jak niegdyœ odchodz¹cego Benedykta. Spazmatycznym ruchem obj¹³ nogi Brunona i ³ka³. M³ody zakonnik pociesza³, jak umia³, t³umaczy³, uspokaja³. Wszystko pod surowym, dziwnie niechêtnym wzrokiem Romualda. Wreszcie pochyli³ siê i j¹³ szeptaæ do ucha ch³opcu, ¿e wkrótce bêdzie w Polsce i wtedy przypomni ksiêciu Boles³awowi o synu, wstawi siê, uprosi powrót do domu. £kanie usta³o. Bezprym podniós³ twarz i Bruno widzia³ j¹ z góry, przyciœniêt¹ do swoich kolan, zmizerowan¹, o wydatnych koœciach policzkowych i oczach pe³nych teraz nieufnoœci. - Benedykt te¿ obiecywa³ - wyrzuci³y dr¿¹ce usta. - Mo¿e Benedykt ju¿ coœ zdzia³a³ i gdyby nie wojna... - j¹³ t³umaczyæ, ale zobaczy³, ¿e oczy ch³opca staj¹ siê jeszcze bardziej nieufne, wiêc doda³ ¿arliwie: - Ja te¿ poproszê, obiecujê ci. Bezprym pokrêci³ przecz¹co g³ow¹. I to w³aœnie wtedy wyczerpa³a siê cierpliwoœæ Romualda