To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Miss według regulaminu musi być dziewicą, to jest, chciałem powiedzieć, panną - uśmiech starego pożegnał Merlina, gdy zamykał za sobą drzwi gabinetu. W hali maszynistek Merlin przywitał się z panną Rouy całując ją w rękę, a pannie Camlis posłał gorące spojrzenie. Reszta dziewcząt oderwała się od maszyn i wodziła za nim wzrokiem pełnym uwielbienia. Inspektor był rzeczywiście przystojnym mężczyzną w wieku, który skłania dwudziestokilkuletnie kobiety do westchnień i umotywowanych nadziei. Pasemka siwych włosów na skroniach dodawały mu uroku, tak jak dobremu dżinowi dodaje prawdziwego smaku kilka kropel vermouthu. Maszynistki uwielbiały inspektora i niejedna skrycie marzyła o zajęciu niepośledniego miejsca w jego sercu. Paczka czekoladek została w lot rozchwytana i Merlin z uśmiechem zmiął firmową torebkę. Codzienna porcja czekoladek, którą składał w ofierze sekretarkom, pogłębiała ich uczucia i pozwalała mu również zyskać ich przychylność. Pannie Rouy okazywał szczególne względy, to całując jej dłoń, to zakrywając oczy, gdy udało mu się zaskoczyć ją znienacka nad maszyną, to dmuchnąwszy w jej jasne włosy. Była na pewno najbrzydsza spośród wszystkich, i w dodatku najstarsza, lecz inspektor hołdował żelaznej zasadzie: "Skoro znajdziesz się w jaskini lwów, wybierz na przyjaciela najgroźniejszego". A panna Rouy miała przykry charakter połączony z nadczynnością tarczycy, które to elementy w symbiozie czynią z człowieka wieczny huragan, zmiatający wszystko, co na drodze. - Mamy dzisiaj ładną pogodę - powiedział inspektor poprawiając krawat - aż przykro patrzeć, że tak marniejecie w tych murach. - Zapraszam pana po czwartej na plażę! - zawołała panna Camlis przekrzywiając filuternie głowę w jasnych lokach. - Nie umiem pływać - Merlin podniósł bezradnie ręce do góry. - Nauczymy pana! - wrzasnęły chórem pozostałe. - To nie taka wielka sztuka. Panna Rouy odezwała się z wyrzutem w głosie! - Wstyd, żeby taki człowiek jak pan, inspektorze, nie umiał pływać. - Może kiedyś jeszcze poproszę o lekcję - powiedział Merlin udając zawstydzonego. Skierował się ku drzwiom. - Niech pan zapamięta. Byłam mistrzynią pływacką, zdobyłam złoty medal na konkursie! - krzyknęła panna Camlis. - To świetnie! - Merlin pożegnał dziewczęta skinieniem ręki i wyszedł na korytarz. W swoim pokoju wezwał telefonicznie detektywa Bartou. Czekając na jego przyjście przejrzał jeszcze notatki. Zjawił się Bartou, niepozorny mężczyzna w szarym urzędniczym ubraniu. Z uszanowaniem skłonił się inspektorowi. - Jestem do dyspozycji. - Panie Bartou - rzekł Merlin zapraszając go do zajęcia miejsca obok biurka - czy w pańskiej ewidencji figuruje człowiek o nazwisku Pierri? Cezary Pierri. Bartou zamyślił się, po czym wyciągnął z bocznej kieszeni marynarki niewielki zeszyt. Chwilę szperał w kartkach, zapisanych maczkiem. - Nie, panie inspektorze. Człowiek o takim nazwisku nie był nigdy w konflikcie z policją. Nie widzę go również na mojej liście ludzi podejrzanych - podniósł na Merlina zatroskane oczy. - Zatem to nazwisko nic panu nie mówi na terenie kasyna? - Niestety, nie. - Średniego wzrostu, przystojny mężczyzna po czterdziestce, z pochodzenia Włoch, czarne włosy, lekko kręcone - Merlin próbował opisać Pierriego. - O, tak wyglądał - wyjął niewielką fotografię zamordowanego i wręczył detektywowi. Bartou pokręcił przecząco głową. - Nie widziałem. Widocznie nie bywał w kasynie. - Raczej bywał. Detektyw rozłożył bezradnie ręce. - Ja go nie widziałem na oczy. Zresztą trudno znać wszystkich bywalców kasyna. Interesujemy się tylko szczególnymi osobami. Sam pan wie o tym najlepiej, panie inspektorze. - No nic. Dziękuję panu. Bartou wycofał się z pokoju z uniżonym ukłonem. Merlin przetarł oczy, poprawił machinalnym ruchem popielniczkę na biurku. W pokoju było duszno i mroczno