To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Tylko żeby zatrzymać pociąg i że chce z wami rozmawiać. - Cholera - mruknął Nikita. - Cholera jasna! Kazał cywilom poustawiać z powrotem skrzynki. Przez tylne drzwi wszedł jakiś żołnierz, jakby chciał zobaczyć, co się dzieje. - Czego się kręcisz jak smród po gaciach? Zmiataj do tyłu, weź się za porządkowanie skrzynek i powiedz tym z ostatniego wagonu, żeby uważnie się rozglądali. Oni mogą zaatakować od tyłu. Stanął na szeroko rozstawionych nogach na środku wagonu. Próbował sobie wyobrazić, co by zrobił na miejscu przeciwnika. To drzewo to miała być blokada albo zasadzka. Jeżeli to drugie, to spaprali sprawę. Po pierwsze, za wcześnie je obalili, a po drugie miejsce było zupełnie bez sensu. Paręset metrów dalej, pod tym urwiskiem, było idealne miejsce, z którego spokojnie można było zdjąć wartowników z dachu, a potem wystrzelać ich, jednego po drugim, jak kaczki na wodzie. Ale tu? Płasko jak okiem sięgnąć, nie ma jak podejść, a najwyższy punkt w okolicy to dachy wagonów. Widać z nich pół kilometra w każdą stronę, to i trafić można każdego kto odważy się zbliżyć, nawet w tej cholernej zadymce. Kurwa, co jest grane? I jeszcze ojciec dzwoni, żeby zatrzymać pociąg. Czyżby wiedział o zaporze? Albo o czymś innym, może o zasadzce tam gdzieś w przedzie? - Fadiejew, co u licha z tym telefonem? - Już prawie gotów, panie poruczniku. - Mimo trzaskającego mrozu czoło Fadiejewa było zaróżowione i błyszczał na nim pot. Orłow zaczynał się denerwować. Wkurzała go bezsilność wobec nieznanego przeciwnika i coraz bardziej ciążyła mu atmosfera wokół. To było coś więcej niż tylko izolacja i stłumione odgłosy. Coraz bardziej był pewien, że niezależnie od tego, czy jest zwierzyną czy myśliwym, wróg, którego szuka, jest bardzo blisko. * * * 58 ( Wtorek, 15.50 - Sankt Petersburg - Oni chyba w ogóle o nas zapomnieli - zauważył z rozbawieniem szeregowy George, prowadząc samochód w kierunku Ermitażu. Musieli sporo krążyć, bo w centrum było mnóstwo ulic jednokierunkowych, przejechali obok Spiżowego Jeźdźca, pomnika cara Piotra I, potem skręcili w ulicę Gogola i dojechali w pobliże placu Pałacowego. Peggy wyłączyła radiostację po tym. jak Orłow i Hood przeszli na własne łącza i jasne było, że na tej częstotliwości i tak już nikt nie będzie mówił nic, co byłoby dla nich użyteczne. Wysadziwszy swego pasażera, nieco roztrzęsionego, ale całego i zdrowego, zdecydowali, że jednak pojadą do Ermitażu. W tłumie na placu mogli łatwo się zgubić i zrobić konieczne pomiary. - To trochę nieładnie, nie sądzisz? Lecimy na koniec świata, tłuczemy się w jakiejś balii osiem godzin pod wodą, robimy swoją robotę, a nikt nawet nie zada sobie trudu, żeby to zauważyć. - Przyjechałeś tu po pochwały? - zapytała Peggy. - Nie, ale to by było miłe z ich strony. - Nie martw się. Coś mi się zdaje, że zanim stąd wyjedziesz, jeszcze zatęsknisz za anonimowością. W miarę jak zbliżali się do żółknących w zachodzącym słońcu białych kolumn Ermitażu, do ich uszu dochodziły odgłosy tłumu robotników, o których mówił Nykkanen. - Popatrz, kto by to pomyślał jeszcze parę lat temu? Strajk w Rosji! - Tak. W tym mieście w 1917 roku odbył się największy strajk w imperialnej Rosji. Koło się zamknęło. Wtedy skończyło się to masakrą, gdy gwardia Mikołaja II otworzyła ogień. Mam nadzieję, że teraz tak się nie stanie. - Przerażające jest to, że są ludzie, którzy chcą przywrócić terror - zarówno carski, jak i komunistyczny. - A widzisz, już nie myślisz o podziękowaniach. To strach popycha nas do działania, a nie poklepywanie po plecach. Keith zawsze mówił, że czujność popłaca. Spojrzał na nią. W jej twarzy nie dostrzegł nawet śladu tęsknoty za ukochanym, jej głos był zupełnie obojętny. Pewnie była jedną z tych osób, które nie płakały w publicznych miejscach, a może nawet w ogóle. Zastanawiał się, jak zareaguje, gdy znajdą się w miejscu, gdzie zginął angielski agent. Zebrało się już około trzech tysięcy ludzi, rozrzuconych w luźnych grupach na wielkiej marmurowej szachownicy placu Pałacowego. Przed Arkadą Sztabu Generalnego zbudowano niską scenę i mównicę. Milicja zamykała plac dla ruchu samochodowego. - Dobra, zaparkuj gdzieś tutaj - powiedziała. Zatrzymał samochód przed ogródkiem kawiarnianym, w którym brązowe parasole reklamowały różne gatunki piw i papierosów