To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ambegen postanowiwszy o losie swego okna, wyraźnie się uspokoił i zażądał nawet posiłku. Gdy legionista przyniósł mu porcję (doprawdy dwa razy większą, niż żołnierska!), popatrzył na nią z wyraźną goryczą, po czym rzekł: - Ja, synu, naprawdę nie wiem, jak wy tu wytrzymaliście o tym chlebie... Ale już niedługo! Zjadł - i siedział, głęboko zadumany. Pochmurniał coraz bardziej, jakby rozgniewany własnymi myślami. Wezwał stajennego i rozmawiał z nim o koniach, najdokładniej wypytując o wierzchowce kurierów. Dowiedział się, że zjedzono już parę zapasowych i jucznych, co go tak rozgniewało, że gdy późnym popołudniem opętańcze skowyty Agatry rozbrzmiały znowu, chwycił się za głowę. - Na Szerń, i czy to jest stanica?! - zawołał, uderzając pięścią w stół... po czym dodał nieoczekiwanie: - No, nareszcie. Wycelował palec w stajennego i powiedział: - Gońcy. Wszyscy gońcy do mnie, teraz, już. Żołnierz wybiegł. Starając się nie słyszeć dobiegających z zewnątrz, nieludzkich wrzasków skrzywdzonej i sponiewieranej przez ohydną, obcą moc dziewczyny, Ambegen krążył po izbie, układając sobie coś w myślach. Gdy zjawili się gońcy, zapytał każdego o przebieg i staż służby (nie znał połowy tych ludzi, przybyli do Erwy, kiedy siedział w Torze!), po czym najpierw odprawił tego, który kiedyś towarzyszył Terezie. Musiał sobie zostawić choć jednego doświadczonego kuriera. Potem odesłał jeszcze śliczną jak wiosna dziewczynę, o której już zdążył usłyszeć, że ma pusto w głowie. Pozostałej czwórce udzielił dokładnych, ustnych instrukcji, nie bawiąc się w żadną pisaninę. - Wziąć luzaki i ruszać natychmiast - zakończył. - Tak, panie! Jeźdźcy wybiegli. Ambegen chodził po izbie. Po pewnym czasie krzyki Agatry ucichły i nie powtórzyły się więcej. Komendant odetchnął, bo zaczynał się już obawiać, że konieczne będzie nabicie dziewczynie drugiego guza na głowie... Robiło mu się niedobrze na wspomnienie, że uderzył żołnierza. Ale to, co się działo z Agatrą, demoralizowało załogę stanicy. Łuczniczkę należało odesłać na tyły, i to jak najszybciej. Wkrótce miały nadejść wozy z najniezbędniejszym zaopatrzeniem. Nie zamierzał trzymać ich w Erwie, by woźnice i konie przejadali to, co przywieźli. Miał paru chorych - i Agatrę. Powinni pojechać na tych wozach. Chyba... Chyba, żeby łuczniczka okazała się przydatna. Co prawda, nie za bardzo w to wierzył. Ale gdyby jednak, to wszystko mogło potoczyć się inaczej... Czekał jeszcze trochę, chodząc wokół stołu. Chciał mieć pewność, że zwidy Agatry na pewno ustąpiły. Jednak już żaden krzyk nie wdarł się pomiędzy normalne odgłosy stanicy. - Wartownik! Drzwi otwarły się - i w progu stanęła Tereza. - O, znakomicie! - powiedział. - Właśnie chciałem posłać po ciebie... Nic już - odprawił wyglądającego zza jej pleców żołnierza. - No i co, setniczko? Zamknęła drzwi i przez chwilę stała nic nie mówiąc, najwidoczniej rozważając jakiś problem. - Wasza godność podejrzewasz mnie pewnie... - zaczęła wreszcie. - Nie, nie podejrzewam - przerwał. - Czy coś jej się śniło? - Już myślałam, panie, że to cię w ogóle nie obchodzi? - Nie próbuj być zjadliwa - skarcił ją spokojnie. - Nie mam dziś do tego cierpliwości. Czy coś jej się śniło? - powtórzył. - No, a nie było słychać? Ale jeśli powiem, o czym śniła, to zaraz pomyślisz, panie... - Nie pomyślę. Setniczko, mam tego dosyć - ostrzegł najzupełniej poważnie. - Co jej się śniło? - zapytał po raz trzeci. - To samo, co w nocy. Smok Alerów - uległa. - Mówi, że on żyje. - I coś jeszcze? - wykrzesał z siebie resztki opanowania. Co takiego siedziało w tej świetnej wojowniczce, że chciało się jej czasem urwać głowę? - Bitwa. Pamiętasz, panie, co mówiła? Że te sny, które się sprawdzają, wyprzedzają wydarzenia o pięć dni, w każdym razie zawsze o tyle samo... I to by się zgadzało. Ile minęło od jej poprzednich majaków? Śniła nad ranem, a teraz jeszcze jest widno... No i właśnie tam też mogło minąć pół dnia. Ta wielka bitwa złotych ze srebrnymi właśnie się skończyła - rzekła pospiesznie, widząc że komendantowi zaczynają puszczać nerwy. - Agatra nie wie, kto wygrał, chyba srebrni. Wszędzie pędzą jakieś oddziały, uciekają albo gonią... Ale najważniejsze - zawahała się na mgnienie oka - najważniejsze, że ona znów widziała naszą jazdę, i chyba piechotę... - wytrzymała spojrzenie komendanta. - I jeszcze... Aż pochylił się ku niej - i nagle zrozumiała, że to nie jest takie zwykłe wypytywanie. Ambegen chciał coś usłyszeć. I wiedział dokładnie co! - I jeszcze... - poddał. - Jeszcze obcych żołnierzy - powiedziała zrezygnowana. - To nie trzyma się kupy... niestety. To nie mogli być... - Jak wyglądali ci żołnierze? Po czym poznała, że obcy? - Konie miały żółto-niebieskie czapraki - rozłożyła ręce - więc żołnierze, pod płaszczami, pewnie takie same t uniki. Ale tutaj nikt nie ma takiej jazdy, a mogłoby chodzić tylko o poczty jego godności Lineza. Tylko, że oni mają... Urwała. Ambegen usiadł na stole i założył ręce na piersi, przyglądając się jej spod oka. - Mają żółto-niebieskie tuniki, a pod siodłem niebieskie czapraki - powiedział. - Niebieskie z żółtymi obrzeżami. Różowo-żółte tuniki mieli kiedyś, jeszcze niedawno. Może wczoraj. Tereza wytrzeszczyła oczy. - Linez dał swym ludziom nową barwę, bo dobre niebieskie sukno kupił tanio z nadwyżek legii, a żółtego ma jeszcze bardzo duże zapasy - wyjaśnił nadsetnik. - Mówił mi o tym w Torze, bo to ważna sprawa, jak rozpoznać jego żołnierzy... Nieprawdaż, setniczko? Gdy wybuchła wojna, przyleciał tu na łeb, na szyję, i nie targał z sobą mundurów. Ale kazał ściągać poczty ze wszystkich swoich majątków... i ci ludzie właśnie przybyli, przywożąc nową barwę. Nikt w Erwie o tym nie wiedział, ani wiedzieć nie mógł... Agatra jest jak wyrocznia. I powiem ci coś jeszcze: ona nic nie sprawia, tylko przewiduje. Możesz ją uspokoić. - Skąd..