To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jesienne powietrze byBo rze[kie i przyjemne. - WiedziaBam! - wykrzyknBa, potrzsajc w zachwycie gBow. -Kiedy? Na jakich warunkach? - MiaBbym pojecha na wiosenny semestr, na prób, i podej[ do letniej sesji. Je|eli byliby ze mnie zadowoleni, mógBbym zacz od nastpnej jesieni jako peBnoprawny student. RzuciB jej ukradkowe spojrzenie spod oka i w tej sekundzie, gdy przestaB si pilnowa, Chelsea zobaczyBa, jak bardzo mu na tym zale|aBo. Eli nienawidziB my[li o szkole [redniej, o konieczno[ci przesiadywania w klasie z band niedouczonych prostaków, dumnych ze swej nieustajcej ignorancji. Oferta z Princeton daBaby mu szans przeskoczenia tego etapu i zajcia si czym[ sensownym. Tiary losu 135 - A wic mamy caBy rok na wspóln nauk! - wykrzyknBa. -Poprosz tat, |eby nam kupiB... - Nie mog przyj tej propozycji - oznajmiB Eli. Chelsea potrzebowaBa kilku chwil, by zrozumie jego sBowa. - Nie mo|esz i[ do Princeton? - wyszeptaBa w koDcu. - Ale dlaczego? Nawet przez my[l jej nie przeszBo, |e mogBaby nie dosta - czy nie móc zrobi - czego[, na co naprawd miaBa ochot. - A kto wówczas zajBby si mam? - zapytaB Eli cicho z udrczon min. Chelsea ju| otworzyBa usta, by powiedzie, |e przede wszystkim powinien my[le o sobie, szybko jednak ugryzBa si w jzyk. Mama Eliego, Randy, rzeczywi[cie wymagaBa opieki. MiaBa najbardziej mikkie serce na [wiecie: nikomu nie odmawiaBa wsparcia i pomocy. Chelsea nie odczuwaBa w |yciu braku kogo[ tak czuBego, jak matka, a mimo to nie raz rzucaBa si w mikkie ramiona ciepBej i serdecznej mamy Eliego. Ale wBa[nie z powodu swej |yczliwo[ci i wielkiego serca Randy wymagaBa ochrony. ByBa niczym jagni |yjce w [wiecie wygBodniaBych wilków. Gdyby nie cigBa czujno[ Eliego... Uff, Chelsea nawet nie chciaBa my[le, co wtedy mogBoby spotka jego matk. Wystarczy tylko popatrze na faceta, za którego wyszBa - na wstrtnego ojca Eliego: hazardzist, babiarza i kBamc. - Kiedy masz im da odpowiedz? - spytaBa mikkim gBosem. - W moje urodziny - odrzekB. To byBa jedna z jego sBabostek: zamiast  Bo|e Narodzenie" zawsze mówiB  moje urodziny". Mama Eliego czsto powtarzaBa, |e byB jej gwiazdkowym prezentem od Pana Boga i nigdy nie pozwoli, by cierpiaB tylko dlatego, |e ona miaBa szcz[cie dosta taki podarunek. Std w pierwszy dzieD [wit jedna porcja prezentów le|aBa pod drzewkiem, a druga na stole - tu| obok wielkiego, kolorowego tortu, niemajcego nic wspólnego z Gwiazdk. Eli i Chelsea wdrowali wolno czystymi ulicami Denver