To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zeszłego lata zajął trzecie miejsce na Festiwalu Pochodni w swojej grupie wagowo-wiekowej. Przez chwilę trener szkolny radził mu, aby skoncentrował się na tej właśnie dyscyplinie i pozostawił biegi długodystansowe tym, którzy mają dłuższe nogi. Nie zdecydował się na to, ale nadal utrzymywał figurę zapaśnika. Kiedy w wiosce odbywało się jakieś wesele, rodzina narzeczonej wzywała go zawsze na tradycyjny pojedynek ze stronnikami narzeczonego. Rodziny wiedziały, że na jego tle pozostali zalotnicy wypadną bardzo blado, a co ważniejsze, postawiony obok narzeczonego Yang zawsze odda mu palmę pierwszeństwa. Rozłożył ręcznik i zakończył ćwiczenia czterdziestoma pompkami na kciukach oraz czterdziestoma skłonami na mięśnie brzucha, który następnie uderzał mocno pięściami. Gdy tak atakował własne ciało, zmuszał jednocześnie do spokoju umysł. Zapomnij o wiwatujących ludziach. O co tu się martwić? Nikt nie oczekuje zwycięstwa. Tylko uczestnictwa: biegnij stąd tu i z powrotem, nieważne, jak długo ci to zajmie. Jego pięści zlikwidowały zator krwi i Yang upadł, zapominając o czystym kostiumie, posyłając swój oddech w jasne niebo. Było całe w jednym kolorze. Przez okrągły dzień ani promyczka słońca. Od miesięcy szare niebo odgradzało ich od jasności niczym cynowa przykrywka na płytkim słoju. Przekręcił się na bok i popatrzył ponad szachownicą pól bawełny i sałaty w tym kierunku, skąd - jak mówił Zoa - odlecą jutro do Pekinu. Tysiące kilometrów. Yang nie mógł sobie wyobrazić ogromu tego dystansu, tak samo jak potęgi masywów górskich i przerażających wąwozów, w których - jak twierdził Zoa - nikt nie mieszkał. Nie było tam zielonych pól, pełnych oddziałów pracowniczych, niby mszyc na kawałku liścia, nie było też skupisk dymiących chatek, ani dróg, rowerów, ani w ogóle ludzi. Tylko obszar bez życia, tak czysty, jak to bywa w niektóre zimowe poranki, kiedy mróz przegania chmury na południe i kiedy drugie skrzydło nocy między jego łóżkiem a gwiazdami leży zupełnie nagie. Znowu usłyszał śmiech dziewcząt i wyciągnął się, aby popatrzeć ponad mleczami. Nareszcie drogą nadciągali pozostali biegacze. Mijał ich Zoa, który biegł w przeciwną stronę po wykonanym już zakręcie. Dziewczyny śmiały się, gdyż członkowie peletonu łapali Zoe za brzuch, chcąc aby się roześmiał. Wszyscy lubili żartować z Zoem, a więc i teraz zobaczyli jego uśmiech. A był to zaiste uśmiech niezrównany. Chłopiec został obdarzony przez naturę dodatkowym zębem w kształcie diamentu, tkwiącym akurat pomiędzy przednimi jedynkami. „Piękny i zdrowy” - taka była ocena wuja dotycząca tego niecodziennego zjawiska. Yang widział jego błysk nawet teraz, ze swego odległego stanowiska. Radość została nagle przerwana, uleciał uśmiech Zoe. Patrząc dalej na drogę Yang dostrzegł trzech młodych mężczyzn, dźwigających karabiny i dokładnie przyglądających się śladom na ścieżce, udając, że tropią biegnącą grupę. Był to oczywisty żart, ale nie śmiał się nikt z wyjątkiem nich samych. Nie byli to zwykli myśliwi. Ich nieuczesane włosy i głośne zachowanie świadczyło, że byli robotnikami oraz częścią rosnącej kadry półprzestępców, którzy zrezygnowali z edukacji na rzecz fabryk i klitek w spółdzielczych mieszkaniach. Powszechnie był znany ich stosunek do pieszczonych studenci-ków, a w szczególności studentów wychowania fizycznego. Często miały miejsce potyczki i chuligani obiecywali ciąg dalszy. Obecność nieprzydatnych pieszczochów to według nich ciężka obraza dla Ruchu Prawdziwej Rewolucji, jeszcze jedna oznaka zachodniej dekadencji: czołganie się zamienić na bieganie! Niechaj spragnieni ćwiczeń towarzysze biorą się za murowanie domów! Przewodniczący na pewno by się z tym zgodził. Dopiero kilka lat temu rywalizacja została zaakceptowana i oficjalnie uznana. Było to jak coś w rodzaju ptaków, które znowu mogły śpiewać w odsłoniętych klatkach. Dziś rano zaś siostra Yanga powiedziała mu, że w hotelu „Przyjaźń” zobaczyła kobietę z kotem. Wciąż nie można było kupować zwierząt, ale w tym przypadku okazało się, że to prezent, przysłany arzez niedawnego gościa z Londynu. - Możesz sobie wyobrazić? - dziwiła się siostra. - Z zagranicy? Kot? Z największym trudem - myślał Yang, próbując pogodzić ze sobą takie przeciwieństwa jak agresywni reakcjoniści, wolne koty i fałszywe grobowce. Na przykład zawsze wydawało mu się ironią losu, że fengi, wymuszony wysiłek tysięcy niewolników sprzed tysięcy lat, dawały mu najpiękniejsze poczucie wolnosci, jakie kiedykolwiek znał (z wyjątkiem biegania). Jeśli przebiegło się wystarczająco daleko, można było na jedną chwilkę poczuć się wolnym człowiekiem. Prawdziwie wolnym. Inna ironia. Wyglądało na to, że wolność stanowiła wynik wymuszonego wysiłku, jak gdyby mózg potrzebował sług w postaci nóg, płuc i serca, aby wybudować dla nich samotność separacji. Wtem rozmyślania te przerwał huk wybuchu, potem kolejne dwa, potem cała eksplozja. Poderwał się na nogi, przeczesując wzrokiem rowy u dołu wzgórza. Przedwczesne wystrzały z okazji Dnia Narodu? A może to rura wydechowa przepracowanego traktora? Ujrzał trzech myśliwych biegnących u podstawy jego fengu. Śmiali się, krzyczeli i wymachiwali strzelbami. Przywódca, najstarszy, z najdłuższymi włosami i największą bronią, schylił się nad rządkiem bawełny i wyciągnął swą zdobycz za uszy. Kończyny dolne były odstrzelone, ale zwierzę nadal żyło, wydając długie, cienkie gwizdy i przebierając przednimi łapkami ku uciesze młodszych myśliwych. Dziewczęta odwróciły się z odrazą i przerażeniem, natomiast Yang usiadł tyłem, czekając, aż mężczyźni odejdą. Złapał się za żołądek i zadrżał. Bardzo trudno było się z tym pogodzić. W terminalu celnym lotniska w Pekinie amerykańscy dziennikarze przerzucali nerwowo stosy formularzy i czekali na przeszukiwanie toreb. Poczuli nagle z całą wyrazistością to, co jankesi zwykle czują po pierwszym kroku w kraju komunistycznym: „Mogą cię złapać i trzymać”. Martwili się o włożone między koszulkami numery „Energii Orientu”, o złote monety i korbki wśród przyborów toaletowych... Ni stąd, ni zowąd przyszedł im jednak z pomocą złowieszczo wyglądający chiński kowboj o gwiazdorskim uśmiechu i portfelu pełnym wizytówek. Przedstawił się jako Wun Mude z Chińskiego Serwisu Sportowego. Następnie sztywno uścisnął wszystkim ręce i podał teczkę z oficjalnymi papierami