To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ich nieobecność uświadomiła Linden, że od wczorajszego dnia nie widziała ani jednego. Jej napięcie wzrosło. Czy po prostu schowali się w bezpieczne miejsce, czy też zamknięto ich gdzieś, by nie przeszkadzali w machinacjach Kasreyna? Caitiffin zwrócił się do jednego z hustin i otrzymał odpowiedź, która przyniosła mu wyraźną ulgę. Zwrócił się ku wędrowcom z uśmiechem na twarzy. – Gaddhi postanowił udzielić wam audiencji. Linden i Najstarsza odczekały chwilę, by się przygotować, po czym ruszyły za Rire Gristem w stronę auspicjum, stąpając po pokrywających podłogę kręgach. Po wejściu na oświetlony obszar caitiffin zatrzymał się. Obie kobiety stanęły obok niego. Auspicjum wznosiło się przed nimi w swej świetlistej wspaniałości, jakby to ono, nie Rant Absolain, było prawdziwym suwerenem Królestwa Bhrathair. Gaddhi był nieobecny. Po chwili zwłoki wynurzył się jednak z cienia za tronem. Był sam, bez kobiet i bez kempera. Sprawiał wrażenie podenerwowanego. Gdy wchodził na podium, Linden zauważyła, że drżą mu nogi. Rire Grist opadł na jedno kolano. Linden i giganci złożyli taki sam hołd. Dręczące ją napięcie sprawiało, że miała ochotę krzyknąć na Brinna, Caila, Vaina i Findaila, by uczynili to samo, zachowała jednak milczenie. Przyglądała się uważnie Rantowi Absolainowi, który wspinał się przez jasność ku tronowi. Zdjął ceremonialną szatę, zastępując ją lekką tuniką, która sprawiała wrażenie stroju nocnego. Jego stan trudno jednak było ocenić. Nie ulegało wątpliwości, że wypił bardzo dużo. Wino tłumiło jego emanacje. Gdy gaddhi zasiadł na stolcu, Linden i Najstarsza podniosły się, nie czekając na pozwolenie. Reszta gigantów zrobiła to samo, podobnie jak Rire Grist. Morski Marzyciel uniósł Ceera ku światłu niby oskarżenie. Rant Absolain wbił spojrzenie w drużynę, nic jednak nie mówił. Poruszał językiem w ustach, jakby zaschło mu w nich z pragnienia. Wzrok miał zmącony przez trunek. Mrużył powieki tak mocno, że aż poczuł ból w skroniach. Najstarsza pozwoliła mu na chwilę milczenia, jakby chciała okazać wyrozumiałość dla jego słabości. Potem postąpiła krok naprzód, pokłoniła się uprzejmie i zaczęła mówić. – O gaddhi, zaszczycasz nas, udzielając nam posłuchania. Jesteśmy twoimi gośćmi i chcemy cię o coś prosić. – Ostrze jej słów spowijał aksamit. – Dotarły do nas wieści, że nasz statek zaopatrzono i naprawiono, dzięki twej łaskawości. O gaddhi, misja, która kazała nam wyruszyć na morza, jest pilna i wymaga wiele wysiłku. Pozwól nam odpłynąć, abyśmy mogli podążyć ku swemu celowi, szerząc po drodze chwałę twego imienia. Choć mówiła spokojnym tonem, jej słowa przyprawiły Ranta Absolaina o konsternację. Gaddhi wtulił się w auspicjum. Zacisnął dłonie na poręczach tronu, daremnie szukając w nich odpowiedzi. Jego wargi powtarzały bezgłośnie: nie, nie. Linden poczuła dla niego odrobinę litości, nie wystarczało to jednak, by złagodzić napięcie, które wzmagało jej determinację. – Odpłynąć? – wychrypiał wreszcie z głębi suchego jak pustynia gardła. Jego głos załamywał się bezsilnie. – Nie mogę na to pozwolić. Wiele wycierpieliście w Królestwie Bhrathair. – W jakiś sposób znalazł w sobie siłę, by spróbować się bronić. – Nie z mojej winy. Przelano krew. Wymierzanie sprawiedliwości jest moim obowiązkiem. – Wtem jednak znowu ogarnęła go trwoga, bolesna świadomość własnej izolacji. – Nie możecie zanieść światu podobnych wieści o mnie. Jesteście gośćmi, a gaddhi nie jest okrutny dla gości. Wszystko wam wynagrodzę. – Rozpaczliwie szukał jakiegoś wyjścia z sytuacji. – Pragniesz otrzymać miecz? Na znak mej dobrej woli weź sobie wszystko, co tylko zechcesz. Nie pozwalam wam odpłynąć. Jego oczy błagały Najstarszą, by nie naciskała więcej. Mieczarka jednak nie ustąpiła. Jej głos przybrał twardszy ton. – O gaddhi, słyszałam, jak mówiono, że hustin należą do ciebie i bez zastrzeżeń spełniają twą wolę. Zaskoczyła go. Nie pojmował natury jej ataku. Myśl o hustin pozwoliła mu odzyskać pewność siebie. – To prawda. Gwardia należy do mnie. – To fałsz. – Słowa Najstarszej raniły go niby sztylet. – Jeśli rozkażesz, by pozwolili nam odejść, nie usłuchają cię. Gaddhi zerwał się z tronu. – Kłamiesz! Uciszyła jego protesty. – Wykonują rozkazy Kasreyna od Wirów. To on ich stworzył i należą do niego. – Starała się wbić klin między Ranta Absolaina a jego kempera. – Słuchają cię jedynie wtedy, gdy on tego zechce. – Kłamstwa! – krzyczał do niej. – Kłamstwa! – Jego lico oblało się purpurą gniewu bądź strachu. – Należą do mnie! – Więc sprawdź to! – wtrąciła natychmiast Linden. – Rozkaż, by nas wypuścili. Pozwól nam odejść. Jesteś gaddhim. Co masz do stracenia? Na te słowa zbladł gwałtownie. Siedział w centrum blasku, z twarzą rażoną paniką. Rozdziawił usta, lecz nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Wydawał się pozbawiony samoświadomości i możliwości wyboru. Odwrócił się bezgłośnie, zszedł Z auspicjum i zbliżył się do wędrowców. Drżał cały, wątły i drobny na tle kamieni Piaskowej Twierdzy. Wbił przed siebie niewidzące spojrzenie i podszedł, powłócząc nogami, do Linden, ze strachem na twarzy. Przełknął kilkakrotnie ślinę i jego oczy odzyskały powoli wyraz. – Nie śmiem tego zrobić – wyszeptał ochrypłym tonem, przypominającym wewnętrzną ranę. Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Była to prawda. Cała prawda o jego życiu. Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, obracając swój strach w błaganie. Potem odwrócił się, jakby zrozumiał, że mu odmówiła. Przechodząc chwiejnym krokiem nad lukami w podłodze, bezbronny gaddhi skrył się w cieniu auspicjum i zniknął. Najstarsza popatrzyła na Linden. – To wyjaśnia sprawę. – Kobieta czuła, że zbliża się do granicy wytrzymałości. – Zmiatajmy stąd natychmiast. Najstarsza zręcznym ruchem odpięła hełm od pasa i nałożyła go na głowę. Zdjęła też z pleców tarczę i wsunęła lewe ramię pod jej rzemienie, po czym zamaszystym krokiem ruszyła ku schodom. Rire Grist pobiegł za nią z głośnym protestem. Powstrzymał go jednak Honninscrave. Po precyzyjnie wymierzonym ciosie caitiffin padł bez czucia na podłogę. Żaden z gwardzistów nie zareagował. Ściskali włócznie, stojąc bez ruchu w pozycji spocznij. Czekali, aż jakiś głos, którego zawsze słuchali, powie im, co mają robić. Linden ruszyła pośpiesznie za Najstarszą, nie pozwoliła sobie jednak na bieg. Czas na to jeszcze nie nadszedł. Jej zmysły, czujne i bystre starały się rozpoznawać wrażenia. Pozostali ustawili się za nią w szeregu, gotowi na wybuch przemocy. Tu jednak nic im nie groziło. Kondygnacja Bogactw była pusta. Dalej wrażliwość Linden nie sięgała. W ciszy mąconej jedynie odgłosem ich kroków wędrowcy zeszli po spiralnych schodach na niższe piętro. Najstarsza nie wahała się ani chwili