To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dziewczyna chciała zapytać, czy to nie zaboli dziecka. Nie mogła się jednak zmusić, żeby powtórzyć pytanie. - - Wypij wszystko - powiedziała kobieta. - Wcale nie ma takiego paskudnego smaku, ale przyda się to popić herbatą. - - Dziękuję. Kahlan odwróciła się ku drzwiom. - Zaczekaj - odezwała się kobieta. Podeszła i wzięła dziewczynę za rękę. - Tak mi przykro, kochanie. Jesteś jeszcze taka młoda, będziesz miała inne. Kahlan coś sobie przypomniała. - - To nie zmniejszy mojej zdolności do... - - Nie, nie, kochanie. Ani trochę. Wszystko będzie w porządku. - - Dziękuję - powtórzyła Matka Spowiedniczka, zmierzając do drzwi. Nagle zapragnęła już wyjść z małego domku w ciemność. Chciała być sama, na wypadek gdyby się rozpłakała. Kobieta złapała Kahlan za ramię i odwróciła ją ku sobie. - Zwykle nie pouczam młodych kobiet, bo jak do mnie przychodzą, to czas na pouczenia już dawno upłynął, lecz mam nadzieję, że wydałaś się za mąż, kochanie. Pomagam w razie potrzeby, ale wolałabym ci pomóc w urodzeniu dziecka niż w spędzaniu go. Naprawdę. Kahlan skinęła głową. - I ja tak uważam. Dziękuję. Ulice Fairfield były ciemne, lecz ludzie wciąż jeszcze spieszyli w swoich sprawach. Dziewczyna wiedziała, że kiedy nadejdzie Imperialny Ład, życie mieszkańców Anderithu błyskawicznie ulegnie zmianie. Jednak w tej chwili nie potrafiła się tym przejmować. Postanowiła, że zrobi to, zanim wróci. Bała się, że Richard znajdzie fiolkę i będzie mu musiała wszystko tłumaczyć. On nigdy by jej na to nie pozwolił, ale skoro nie wiedział nic ojej stanie, udało się jej poznać jego prawdziwe odczucia i pragnienia. Miał rację. Powinni się troszczyć o tych wszystkich ludzi. Nie mogli pozwolić, żeby ich prywatne sprawy wyrządziły innym krzywdę. Shota dotrzymałaby słowa, a wtedy nie mogliby wypełnić swoich obowiązków. To będzie najlepsze rozwiązanie. W pewnym momencie zobaczyła nadjeżdżającego konno Daltona Campbella. Skręciła w mroczną uliczkę. Zawsze wydawał się jej rozsądny i rozważny. Kiedy ją mijał, pomyślała, że wygląda, jakby był w innym świecie. Ciekawa była, co robi w części miasta, która miała taką zlą sławę. Odczekała, aż odjedzie, i wróciła na główną ulicę. Dotarła do drogi wiodącej ku posiadłości ministra, gdzie stacjonowali ich ludzie, kiedy dostrzegła w oddali blask księżyca na osłonie powozu. Upłynęłoby jeszcze trochę czasu, nim powolny ekwipaż dotarłby do niej, ale wolała już teraz zboczyć z drogi. Nie miała ochoty nikogo spotkać, a zwłaszcza kogoś, kto mógłby ją rozpoznać. Weszła w pole pszenicy. Gardło miała tak ściśnięte, że z trudem oddychała. Łzy spływały jej po policzkach. W pewnej odległości od drogi osunęła się na kolana i rozpłakała. Patrzyła na trzymaną w dłoni fiolkę, a blask księżyca odbijał się w szkle. Jeszcze nigdy nie czuła się tak okropnie. Stłumiła płacz i szloch, upomniała się, że to dla ogólnego dobra. Tak. Była o tym przekonana. Wyjęła korek i pozwoliła, żeby wysunął się jej z palców. Uniosła fiolkę, starając się patrzeć przez łzy. Przycisnęła drugą dłoń do brzucha z ich dzieckiem, jej dzieckiem, dzieckiem Richarda. Połykając łzy, przysunęła fiolkę do ust. Znieruchomiała, czekając, aż zapanuje nad oddechem. Nie chciała wlewać do ust zawartości fiolki, nie mogąc jej potem połknąć. Kahlan odsunęła naczynie od ust. Znów patrzyła na nie w księżycowej poświacie i myślała o wszystkim, co to oznaczało. A potem odwróciła fiolkę i wylała płyn na ziemię. Natychmiast poczuła ulgę, jakby ocaliła sobie życie i przywróciła światu nadzieję. Kiedy wstała, łzy były już odległym wspomnieniem, obsychały na jej policzkach. Kahlan uśmiechała się z ulgą, z radością. Ich dziecko było bezpieczne. Rzuciła w pole pustą fiolkę. I wtedy zobaczyła stojącego w pszenicy człowieka. Przyglądał się jej. Znieruchomiała. Ruszył ku niej zdecydowanie, szybko. Spojrzała w bok i zobaczyła innych - też się zbliżali. Nadchodzili również z tyłu. Młodzi, rudowłosi mężczyźni. Nie czekała, aż sytuacja się pogorszy. Zareagowała instynktownie i biegiem ruszyła w stronę obozu. Nie próbowała przebiec pomiędzy mężczyznami, skierowała się wprost na jednego z nich. Przysiadł, rozstawił stopy, wyciągnął ramiona i czekał. Kahlan podbiegła do niego i złapała go za ramię. Spojrzała mu w oczy i rozpoznała: był to posłaniec Rowley. W jednej chwili uwolniła swoją moc, czekając na szok, który go porazi. Nic się nie stało i uświadomiła sobie, że to dlatego, iż demony zniszczyły magię. Sądziła, że czuje ją w sobie jak zawsze, lecz zniknęła. I w tej samej chwili świadomości i niepowodzenia rozpoznała magię. Rozpoznała budzący dreszcz atak magii, niepokonaną falę wślizgującą się w nią jak żmija i równie śmiercionośną. Szarpnęła do tyłu rękę, lecz wiedziała, że było już za późno. Podchodzili z obu stron, spokojniejsi, bo była już w ich mocy. Ci z tyłu biegli ku nim. Chwyciła Rowleya i puściła go - trwało to jedną chwilkę. I wtedy podjęła jedyną możliwą decyzję. Mogła tylko walczyć lub zginąć. Kopnęła tego po prawej w mostek. Poczuła, jak kość pęka pod obcasem. Padł, krztusząc się powietrzem. Uderzyła Rowleya kolanem w krocze. Wbiła palce w oczy temu po lewej. Miała wolne przejście. Pomknęła, lecz wtedy ten z tyłu złapał ją za włosy i gwałtownie szarpnął do tyłu. Obróciła się i kopnęła go w bok, uderzała łokciami otaczających ją coraz ciaśniej mężczyzn. To były jej ostatnie razy. Złapali ją za ręce. Potężny cios trafił ją w brzuch. Natychmiast wyczuła, że zrobił jej coś okropnego. Cios w twarz, jeszcze jeden i straciła przytomność. Nie mogła złapać tchu. Nie wiedziała, gdzie jest góra, a gdzie dół. Nie mogła oddychać. Usiłowała zakryć twarz, ale trzymali ją za ręce. Pięści tłukły ją po brzuchu, zachłystywała się powietrzem. Ciosy kołysały jej głową