To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dobierają zakłady, w których właściciel sam sprzedaje, jak my. Jak się w tym połapaełm, obszedłem wszystkie miejsca, jakie moim zdaniem mogli przyciskać, i wprost zapytałem właścicieli czy płacą za ochronę. Zajęło mi to całe tygodnie, taki to duży teren. Ci, którzy płacili, byli oczywiście dobrze spietrani i nie chcieli gadać, ale wiedziałem, którzy to, już po tym, jak ich zamurowało. Powiedziałem im, że powinniśmy przestać płacić i zacząć walczyć. Ale kupa z nich ma dzieciaki i nie będzie ryzykować, i trudno im to mieć za złe. - A co pan zrobił? - spytała Kate, zafascynowana. - Kupiłem Księcia. Miał wtedy rok. Trochę się zajmowałem psami w wojsku i wytresowałem Księcia na dobrego napastnika. - To prawda, rzeczywiście - potwierdziłem spoglądając na psa, który leżał teraz w pudle spokojnie, z mordą na łapach. - Wziąłem go i pokazałem kilku z tych innych ofiar gangu - ciągnął Thomkins - i powiedziałem im, że jak też wezmą psy, to wyszczujemy tych taksiarzy. Niektórzy nie wpadli na to, że są w to zamieszane taksówki. Zanadto byli spietrani, żeby otworzyć oczy. Tak czy owak w końcu kupa z nich się postarała o psy, a ja im pomogłem je wytresować, ale to trudne, widzi pan, bo pies ma słuchać jednego pana, a ja je musiałem uczyć, żeby słuchały kogo innego, nie mnie. Ale nie są takie złe. Oczywiście i nie takie dobre, jak Książę. - Oczywiście - powiedziała Kate. Barman spojrzał na nią podejrzliwie, ona jednak poważnie piętrzyła kanapki na półmisku. - Niech pan mówi - poprosiłem. - Na koniec namówiłem też trochę ludzi z dzieciakami, żeby się przyłączyli. Pokupowali owczarki niemieckie i bulteriery i zorganizowaliśmy cały system odwożenia wszystkich dzieciaków do szkoły samochodem. Chodząc pieszo cały czas były narażone, no nie? Wynająłem mistrza judo z samochodem tylko po to, żeby przewoził dzieci z matkami. Zrzucamy się wszyscy, żeby go opłacić. Słono nas kosztuje, to prawda, ale to jest nic w porównaniu z pieniędzmi na ochronę. - Wspaniale - powiedziała ciepło Kate. - Dajemy sobie z nimi radę, ale wcale to jeszcze nie takie proste. Dwa tygodnie temu rozbili "Cockleshell Caf~e" tuż za rogiem. Ale mamy już teraz system, jak i z tym sobie radzić. Kilku z nas poszło tam pomóc w sprzątaniu i zrzuciliśmy się do kapelusza na nowe stoliki i krzesła. Mają tam w tej kawiarni sukę, ale miała cieczkę i zamknęli ją w sypialni. Mówię panu, psy są najlepsze! - dodał poważnie barman. Kate prychnęła z zachwytu. - Czy taksówkarze napadli kiedy na kogo z was osobiście, czy zawsze tylko na waszą własność? - spytałem. - Chce pan powiedzieć, poza tym, że dostałem w głowę własną butelką? - Barman podwinął rękaw i pokazał nam brzeg szramy na przedramieniu. - Długa na blisko siedem cali. Jeden z nich dopadł mnie któregoś wieczora, gdy wyszedłem wrzucić list. To było zaraz potem, jak Książę jednemu z nich dał popęd, a ja, głupi, wyszedłem bez niego. Tylko kroczek do skrzynki, no nie? A to już błąd. Paskudnie mnie urządzili, ale dobrze się im przyjrzałem. Powiedzieli, że znowu dostanę, jeżeli pójdę na policję. Ale od razu zadzwoniłem do mundurowych i wszystko im powiedziałem. Ten bandzior, co mi rozpłatał rękę, to taki blondynek i moje zeznanie kosztowało go pół roku - oznajmił z satysfakcją. - Potem jż uważałem, żeby się na krok nie ruszać bez Księcia, i nigdy im się nie udało zbliżyć na tyle, żeby mnie znowu dopaść. - A co z innymi szantażowanymi? - spytałem. - To co i ze mną - odpowiedział. - TRzech czy czterech pobitych i pociętych nożem. Po sprowadzeniu tych psów namówiłem niektórych, żeby powiedzieli policji. Myślałem, że najgorsze już chyba mają za sobą, ale wciąż bali się zeznawać w sądzie. Ta banda nigdy chyba nikogo nie zabiła, o ile wiem. I tak zresztą byłoby to bez sensu, no nie? Nieżywy nie może płacić. - Racja - powiedziałem w zamyśleniu. - Tak sądzę. Ale mogą liczyć na to, że jeden nieboszczyk wszystkich podporządkuje. - Niech się panu nie zdaje, że cały czas o tym nie myślę - oświadczył z najwyższą powagą. - Ale to wielka różnica pół roku za napaść, a dożywocie albo stryczek, i myślę sobie, że to ich właśnie hamuje. Ostatecznie tu nie Chicago, choć czasem człowiek się zastanawia. - Przypuszczam - powiedziałem - że jak nie będą mogli wydostać pieniędzy od dawnych klientów, to spróbują "ochraniać" takich, co nie znają waszych systemów i nie wiedzą o waszych psach... Barman przerwał mi: - I na to też mamy swój system. Co tydzień dajemy ogłoszenie w gazecie Brighton, żeby każdy szantażowany przez "ochronę" pisał pod numer naszej skrzynki pocztowej, to mu pomożemy. To działa cuda, słowo daję. Kate i ja spojrzeliśmy na niego ze szczerym podziwem. - Powinni byli pana zrobić generałem - oświadczyłem - nie starszym sierżantem. - Zdarzało mi się już różne rzeczy planować - wyznał skromnie. - Ci młodzi porucznicy na wojnie, prosto z cywila, po kursie oficerskim zrobionym na chybcika, chętnie czasem korzystali z rady zawodowca. - Poruszył się. - Co by państwo powiedzieli na drinka? Ale Kate i ja podziękowaliśmy i przeprosili, jako że już była prawie ósma. Obiecaliśmy sobie obaj informować się nawzajem o przebiegu naszej kampanii i rozstaliśmy się w jak najlepszych stosunkach. Ale Księcia nie próbowałem pogłaskać. Ciocia Deb siedziała w bawialni i tupała nogą. Kate bardzo pięknie przeprosiła za nasze spóźnienie i ciocia odtajała. Było widoczne, że obie są do siebie bardzo przywiązane. To do wuja George'a adresowała Kate podczas obiadu większość swojego opowiadania o wydarzeniach tego popołudnia. Zabawnie i lekko opowiedziała mu o zbłąkanej przyczepie do przewozu koni i brutalnie sobie zażartowała z kanapek z rybną pastą w "Pavilion Plaza", co wywołało lekką reprymendę ze strony cioci Deb, która stwierdziła, że jest to najbardziej gościnny z hoteli Brighton. Przelotnie pomyślałem o tej wietrznicy Mavis, którą podejrzewałem, może niesłusznie, o praktykowanie na własną rękę cnoty gościnności na wyższych piętrach hotelu. - A potem wypiliśmy drinka w ślicznym barku o nazwie "Błękitna Kaczka" - mówiła Kate, pomijając milczeniem kabinę telefoniczną i spacer po uliczkach. - Skaleczyłam się tam w rękę - wyciągnęła całkowicie zabandażowaną dłoń - ale oczywiście niezbyt groźnie, i weszliśmy do kuchni, żeby obmyć krew, i przez to się spóźniliśmy. Mieli tam najgroźniejszego owczarka, jakiego w życiu widziałam. Parę razy warknął na Alana, a on o mało nie wyskoczył ze skóry ze strachu... - przerwała, żeby przełknąć potężny kęs pieczonego jagnięcia