To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Wy wszyscy, oberwańcy, wyglądacie dla mnie tak samo - rzekł Angel. - Powiedz mi jeszcze raz. - Orsa Khan. - No cóż, Orso Khanie, chcę, żebyś dowodził tu obroną. Kiedy tamci się przedrą - bo w końcu im się to uda - podpalisz wozy. I zatrzymasz ich tak długo, żeby obrońcy zdążyli zejść z murów. - Nie przedrą się tędy, dopóki żyję - obiecał Orsa. - Oto właściwe nastawienie, chłopie! - powiedział Angel. - No, są jakieś pytania? - A o co jeszcze mamy pytać? - odparł Borsai, młody szesnastoletni wojownik, któremu jeszcze nie sypnął się zarost. - Oni przyjdą, a my będziemy ich zabijać, aż odejdą. Czyż nie? - To brzmi całkiem sensownie - przyznał Angel. - Jeszcze jedno: kiedy niektórzy z nich wejdą na mury - a tak się stanie - nie dźgajcie w ich głowy. Tnijcie po rękach, kiedy spróbują się czegoś chwycić. Będą nosili rękawice, ale dobra stal je przetnie. Spadając, pewnie strącą jeszcze dwóch lub trzech innych. A spadną z wysoka, chłopcy. I na pewno nie wstaną. Pozostawiwszy wojowników ich obowiązkom, Angel obszedł mury. Zdaniem Trzydziestu, Gothirowie najpierw zaatakują południową ścianę przy bramie, przypuszczając zmasowany atak, żeby przełamać obronę. Dlatego zgromadził tam główne siły, pozostałe mury obsadzając zaledwie pięćdziesięcioma ludźmi. Chciał uzbroić niektóre z młodszych kobiet, lecz Nadirowie nie zgodzili się. Wojna jest dla mężczyzn, powiedzieli mu. Nie spierał się. I tak wkrótce zmienią zdanie. Idąc przez dziedziniec, ujrzał Miriel i Sentę. Poczuł gniew, gdyż widział po nich, po sposobie, w jaki tuliła się do szermierza, że zostali kochankami. Na myśl o tym ścisnęło go w gardle, ale przywołał uśmiech na wargi. - Czeka nas zimny dzień - rzekł, wskazując na ciemne chmury zbierające się nad szczytami. - Powiedziałbym, że Gothirowie postarają się, żeby był gorący - przypomniał Senta, obejmując ramieniem Miriel. Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. Angel patrzył na nich, na tę wysoką góralkę o promiennym uśmiechu i na przystojnego szermierza, złotowłosego i młodego, odzianego teraz w kaftan z jeleniej skóry, lśniący żelazny napierśnik i brązowe skórzane spodnie. Patrząc na nich, czuł się stary, a brzemię lat i rozczarowań ciążyło mu jak ołowiane okowy. Jego skórzana tunika była postrzępiona i podarta, spodnie brudne, a ból ran dokuczał mu tylko trochę mniej niż ból w sercu. Zostawił ich i ruszył w kierunku kasztelu, wiedząc, że nie zauważyli jego odejścia. Zobaczył niemowę siedzącego na schodach, z drewnianym mieczem wepchniętym za pas. Angel uśmiechnął się i klasnął w dłonie. Chłopiec powtórzył ten gest i wstał z uśmiechem. - Chcesz coś zjeść, chłopcze? - zapytał gladiator, podnosząc palce do ust i imitując przeżuwanie. Chłopczyk kiwnął głową i Angel poprowadził go do sali, gdzie na kominkach płonął ogień. Gruby rycerz w skórzanym fartuchu mieszał zupę w garnku. Zerknął na dzieciaka. - Powinien trochę przytyć - zauważył z uśmiechem i rozwichrzył czuprynę małego. - Nie aż tak, jak ty, bracie - odparł Angel. - To dziwne - wyznał rycerz - ale wystarczy, że spojrzę na ciasto, a już przybieram na wadze. Posadziwszy chłopca przy stole, nalał mu zupy do miski i z nie skrywaną przyjemnością patrzył, jak mały je. - Powinieneś poprosić Ekodasa, żeby obejrzał tego chłopca - powiedział cicho rycerz. - On ma prawdziwy dar uzdrawiania. Wiesz, ten chłopak nie zawsze był głuchy. Stracił słuch jako dziecko. A jego struny głosowe są w porządku. Po prostu nic nie słyszy, więc nie potrafi wydać dźwięku. - Skąd wiesz? - To dar grubasów, chudzielcu - zachichotał rycerz. - Mam na imię Merlon. - Angel - odparł były gladiator, wyciągając rękę. Zaskoczył go silny uścisk dłoni Merlona i szybko zmienił opinię o kapłanie. - Zdaje się, że jesteś bardziej umięśniony niż tłusty - stwierdził. - Zostałem obdarzony siłą dorównującą mojemu apetytowi - odrzekł Merlon. Kiedy Angel siedział i rozmawiał z kapłanem, chłopiec zjadł trzy miski zupy i pół bochenka chleba. Podeszła do nich Shia i usiadła na ławie obok Angela. - Mówiłam ci, że nie pozwolą nam walczyć -- powiedziała z gniewnym błyskiem w oku. Angel uśmiechnął się. - Mówiłaś. Ale to się zmieni, jeśli nie jutro, to pojutrze, gdy tylko tamci przypuszczą atak ze wszystkich stron. Nie mamy tylu ludzi, żeby ich powstrzymać. Postaraj się, żeby kobiety dostały broń... niepotrzebną innym. - Przez niepotrzebną rozumiesz broń zabitych? - Właśnie - przyznał. - I nie tylko oręż, ale napierśniki, hełmy, naramienniki. Wszystko, co osłania. W tym momencie do sali wpadła młoda Nadirka. - Nadchodzą! Nadchodzą! - krzyknęła. - Zaczęło się - powiedział Merlon, zdejmując fartuch i przechodząc na drugi koniec sali, gdzie przy kominku leżał jego napierśnik, hełm oraz miecz. Miriel stała na lewym odcinku muru, prawie w narożniku, a nad nią wznosiła się dziwacznie przekrzywiona wieżyczka. Na widok nadciągających Gothirów dziewczynie zaschło w ustach i zapomniała o podmuchach mroźnego wiatru. Uzbrojeni po zęby wojownicy nieśli dwadzieścia drzew, ściętych i ociosanych z gałęzi. Za nimi maszerowało dwa tysiące piechoty uzbrojonej w krótkie miecze i tarcze. Miriel zerknęła w prawo. Na środku muru stał Angel, posępny i potężny, jeszcze nie wydobywszy miecza. Dalsze miejsce zajmował Senta z szerokim uśmiechem na ustach i oczami błyszczącymi z podniecenia na myśl o nadchodzącej bitwie. Zadrżała, ale nie z zimna. Ponad tysiąc ludzi niosło drzewa i tupot ich nóg niósł się po dolinie gromowym echem. Dwaj Nadirowie obok Miriel podnieśli głazy, kładąc je na blankach. Łucznicy słali pociski w szeregi atakujących, lecz nie zadawali poważniejszych strat opancerzonym napastnikom. Miriel dostrzegła jednak, że tuzin żołnierzy chwieje się lub pada, gdy żelazne groty trafiły w nie osłonięte ramiona lub uda. Pierwszy pień uniósł się i z łoskotem opadł na mur