To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Usłyszałeś o nim w Anglii? — spytałem. David przytaknął. — Coś więcej. Widziałem je w Anglii około piętnaście lat temu, zanim nabył je Sam Jessop. — A więc naprawdę należało do Jessopa. Zadzwoniłem wczoraj, aby to sprawdzić, ale jakaś kobieta stwierdziła, że nigdy o nim nie słyszała. — Tak, Jessop je miał. Kupił je od pewnego bankiera, mojego przyjaciela nazwiskiem Williams. W tym właśnie czasie, kiedy sam zaproponowałem, że je kupię. — Williams ci odmówił czy zażądał za nie zbyt wiele? — Nie był wtedy w ogóle w pozycji, którą nazywa się „pozycją sprzedającego”. — A w jakiej był pozycji? Stał na głowie? — Nie rozumiesz. Nie mógłby sprzedać tego krzesła, nawet gdyby chciał. Krzesło nie może tak naprawdę zostać sprzedane w pospolitym znaczeniu tego słowa. Mogę kupić je od ciebie za dziesięć tysięcy dolarów, co rzeczywiście mam zamiar zrobić, ale może trzeba będzie dopełnić pewnych dodatkowych zobowiązań, zanim krzesło zdecyduje, że już należy do mnie. — Nawet nie wiemy, dlaczego je chcesz. Przecież wygląda na to, że przynosi jedynie nieszczęście i przeraża ludzi, nic poza tym — powiedziała Sara. — To dlatego, że otacza je zasadniczo złowroga aura. Zostało w ten sposób wykonane. — Nie rozumiem — przerwałem mu. — A więc — tłumaczył David — oto jego historia. Zostało wykonane w Anglii w 1780 roku na zamówienie lorda Beckenhama. Młody Beckenham był notorycznym hazardzistą i czasami w jedną noc przegrywał trzy albo cztery tysiące funtów, a w tamtych czasach to były naprawdę duże pieniądze. Chciał mieć krzesło, na którym siedziałby podczas gry i które dawałoby mu „diabelskie szczęście”. Stąd właśnie, nawiasem mówiąc, wzięło się to określenie. — Mów dalej — ponaglałem go, dolewając mu wina. — Beckenham odwiedził wszystkich najsłynniejszych wytwórców mebli tamtych czasów, ale wszyscy mu odmówili. Jego finanse nie budziły zaufania, a poza tym żadnemu z rzemieślników nie podobał się sam pomysł. Przez przypadek lord spędził kiedyś noc w Derbyshire, gdzie spotkał pewnego cieślę i rzeźbiarza w jednej osobie, Thomasa Unswortha, który był twórcą wielu z najbardziej natchnionych mebli powstałych w osiemnastym wieku. — Słyszałem o nim — przyznałem. — Chyba był kaleką czy coś w tym rodzaju? — Lubił mówić o sobie, że jest kaleką, ale tak naprawdę miał z boku głowy narośl, która sprawiała, że wyglądał przerażająco. Pachniał też raczej odrażająco. Jego odosobnienie od normalnej społeczności i towarzystwa kobiet uczyniło go trochę dziwacznym, delikatnie mówiąc. Twierdzono, że wierzy w czarną magię i że jada koty, kiedy tylko uda mu się jakiegoś złapać. Unsworth zgodził się zrobić dla Beckenhama krzesło za sześć tysięcy funtów. — A potem? — spytała Sara. — Czy Beckenham zaczął wygrywać? — Tak mówiono — przytaknął David. — Przed końcem wieku stał się zamożnym człowiekiem i miał takie szczęście przy stoliku, że większość hazardzistów londyńskich w ogóle nie chciała z nim grać. Umarł jednak w tajemniczych okolicznościach, w wieku lat pięćdziesięciu czterech, a po jego śmierci zauważono, że wszystkie drzewa i kwiaty w jego posiadłości pousychały. Gdzie potem zawędrowało krzesło, nie wiem… nie ma żadnych zapisków, że zostało sprzedane za życia Beckenhama, i nie pojawia się w spisie mebli Beckenham Hall, który sporządzono tydzień po śmierci lorda. — Ale ta złowroga aura, o której mówiłeś… — wtrąciła Sara. — No tak — stwierdził David. — Krzesło wytwarzało wokół siebie złowrogą aurę, i, jak się nieszczęśliwie sami przekonaliście, nadal ją wytwarza. To krzesło emanuje złowrogą aurą tak samo jak krzyż kościelny roztacza aurę świętości, ponieważ w ten sam sposób krzesło jest pasażem. — Pasażem? — Zmarszczyła brwi Sara. — Właśnie. Istnieje nie tylko w świecie realnym, jak to wszyscy widzimy, ale także w świecie nierzeczywistym. I z tego powodu w pewien sposób staje się ogniwem, przez które pewne rzeczy… pewne siły… mogą do woli przepływać. — Czy ten twój przyjaciel, bankier, kiedykolwiek zwierzył ci się, skąd wziął krzesło? Ten Williams? David potrząsnął głową. — Spytałem go kiedyś, ale nie miał zbytniej chęci o tym opowiedzieć. W jego wypadku nie było to niezwykłe, w ogóle nie lubił opowiadać o swoim życiu. Wspomniał wszakże kiedyś, że krzesło może zostać kupione i sprzedane w sposób, który nazywał „transakcją runiczną”, cokolwiek to znaczy. Nigdy nie wyjaśnił mi tego i nigdy nie sprzedał mi krzesła. — Czy miał szczęście? To znaczy, czy był bogaty? — Kto, Williams? O tak, mój Boże. Był jednym z najbogatszych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem. Miał dwa Gainsboroughy i Van Gogha. No i powinniście zobaczyć jego posiadłość w Surrey. Ziemia sięgała od horyzontu po horyzont. — A więc również miał diabelskie szczęście. David wzruszył ramionami. — Można tak powiedzieć. Wstałem i podszedłem do okna. — Tak jak Samuel Jessop. Jeszcze pięć czy sześć lat temu firma Jessopa nieustannie walczyła z trudnościami. Produkował części do samolotów dla Boeinga, Douglasa i McDonnella. Potem ni stąd, ni zowąd wszystko się zmieniło. Załatwili sobie kontrakt na produkcję serii pocisków rakietowych typu „cruise” i na wszystkie możliwe części zapasowe. Samuel Jessop z dnia na dzień stał się milionerem. — Mijałem jego dom w Escondido — zauważył David. — To jest coś, prawda? Popiłem wina. — Ohydny gust, ale rzeczywiście robi wrażenie. Nastąpiła chwila ciszy, a potem David powiedział: — Naprawdę nie wiem nic więcej. — Ciągle nie odpowiedziałeś na nasze pierwsze pytanie. — Czyli…? — Dlaczego chcesz mieć to krzesło? Lord Beckenham być może zbił dzięki niemu majątek, również twój przyjaciel Williams być może użył go, aby się wzbogacić. Najwyraźniej tak samo było z Jessopem, ale popatrz, co zrobiło nam. David rozejrzał się wokół. Jego orli nos ostro rysował się w świetle słonecznym przeciekającym przez żaluzje. — Może nie chcecie przyjąć tego, co wam oferuje — stwierdził tajemniczo. — To znaczy? — Naprawdę nie wiem. Prawda jest taka, że nie chcę nabyć tego krzesła dla siebie