To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

K.Subs, a ta już za telefon. Kolegowaliśmy się z panią Krysią zza ściany. Wpadała pożyczyć parę groszy albo schować jakiś drobiazg, radio, nowe buty, kuchennego robota. Zawsze oddawała i zawsze przy odbiorze fantów dziękowała. Czasami przychodził jej mąż, ale go nie wpuszczała. My też nie, chociaż się dobijał. Ale rzadko. Na ogół go nie wypuszczali. Nie bardzo pamiętam, jakie mieliśmy radio, ale chyba Elizabeth-Stereo. Na tamte czasy nie było złe. Dudi miał radio Zodiak. Też niczego sobie. Czasami kupowaliśmy dużo białego wina, piekliśmy kurczaki i zapraszaliśmy przyjaciół. Puszcza- 79 liśmy Joni Mitchell. Na Joni Mitchell ta 7 dołu nie reagowała. Którejś zimy pojawiły się litrowe wina z Czech. Tak się mówiło, chociaż oddzielnej Słowacji jeszcze nie było. Kupowaliśmy je w sklepie na Szembeku. W tym samym domu, co sklep, mieszkał Fantomas. Jeśli się nie mylę, kawałek dalej mieszkał Skandal z Dezertera. Grochów to była czadowa dzielnica. Parę kroków w stronę Gocławka mieszkał Denek: Bodajże na rogu Stoczkow-skiej. Chcieliśmy obejrzeć u niego „Ostatnie tango w Paryżu", ale Długi tak się nawalił podczas oczekiwania, że wywalił lampę, którą Denek szczególnie lubił. Jednym słowem, wiocha. Była tam też pewna lesbijka. Bardzo mi się podobała, ale nienawidziła mężczyzn. Dokładnie naprzeciwko mieszkał Napiór. Los nieustannie krzyżował nasze drogi. Napiór wciąż uprawiał czysty taszyzm, który rozwieszał na ścianach. Można było wpaść do niego o każdej porze. Szliśmy wtedy na jedną ze stu dwudziestu met przy Grochowskiej po flaszkę i potem jak zwykle rozmawialiśmy do rana o poezji oraz malarstwie. Nie miał lodówki, tylko taką szafkę pod parapetem, jak na Mokotowie. W szafce było zimno, ale tylko zimą. Zresztą nigdy nie miał nawyku gromadzenia jedzenia. Wszyscy mieli kaseciaki, a on wciąż ZK 246. Podłoga trzeszczała i uginała się. Prawie we wszystkich starych kamienicach na Grochowie tak było. Drewniane stropy i kaflowe piece. Jesienią na Kobielską zajeżdżały fury z węglem i fury z ziemniakami. Zupełnie jak kiedyś. Chodzili faceci z maszynkami do ostrzenia noży. Stawali na podwórkach i zlatywały się do nich kobiety ze wszystkimi tępymi rzeczami, jakie znalazły w domu. Księgarnia była zaraz koło poczty, prawie pod arkadami. Chodziłem tam codziennie. Czasami kradłem książki. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone. Pracował tam taki nieśmiały pan z brodą, który pewnego dnia powiedział mi w tajemnicy, że dru- 80 gi tom „Odmieńców" można dostać jeszcze w Wołominie. Natychmiast tam pojechałem. Było ciemno, jesień, padał deszcz. Chłopcy w Wołominie pili po bramach wino, a ja po „Odmieńców"... W każdym razie drugi tom mnie trochę rozczarował, w odróżnieniu od Wołomina. Nigdy później tam nie byłem. Sprzątać do Esoesu chodziłem z Gośką, siostrą Koszmara. Mieszkała na Korytnic-kiej, po drugiej stronie Uniwersamu. Kupowaliśmy sobie rano piwo i szliśmy. Przed nami przychodził Janek i uruchamiał kuchnię. Nic wielkiego, herbata, jakieś kanapki i tyle. Na parapecie kuchennego okienka stał sprzęt i każdy mógł sobie puszczać co chciał, ale wszyscy i tak woleli śmiecić. W czasie tych porannych sprzątań znajdowaliśmy z Gośką kupę różnych rzeczy, ale nigdy nie trafiło się nam cokolwiek sensownego. Alternatywna młodzież była biedna jak kościelna mysz. Alpag jednak raczej nie pili. Na co dzień piwo i trawa. Żeby się przewietrzyć, wyjechałem w góry. Pomyślałem sobie, że trochę popracuję fizycznie jak prawdziwy mężczyzna. Czerpałem wzorce z kiepskiej literatury, ponieważ wzorce z tej lepszej były niezwykle skomplikowane i kompletnie nie nadawały się do realizacji w tak zwanym codziennym życiu. W górach można było pracować w pegeerze albo w lesie. Wybrałem las, ponieważ jeśli idzie o romantyczną mitologię stał trochę wyżej niż Państwowe Gospodarstwa Rolne. Leśniczy był sympatyczny. Pił w zasadzie ze wszystkimi i raczej nie wychodził z leśniczówki. Można powiedzieć, że sprawował nad wszystkim patronat duchowy. Nigdy nie sprawdzał, kto ile zrobił. Wierzył na słowo i zapisywał w papierach. Mieszkałem w takim baraku i w sumie było całkiem w porządku. Jak padało, to nie wychodziłem do pracy i nikt się nie czepiał. Wtedy dużo padało. Nie to, co teraz. Przez pierwszy miesiąc padało właściwie bez przerwy. Wziąłem taką wypłatę, że 81 nogi się pode mną ugięły. Inni też wzięli. To byli fajni koledzy, ale po wypłacie trochę się jakby zmieniali i na parę dni wyprowadzałem się z baraku. Wracałem, jak kończyła się im kasa. Następowało to dość szybko. Do czytania zabrałem ze sobą Kierkegaarda. „Bojaźń i drżenie". To był dobry tytuł. Zwłaszcza w okolicach wypłaty. Któregoś dnia nie zastałem Kierkegaarda. Okładki znalazłem w sraczu. Byłem zbyt młody, by pojąć metaforyczne znaczenie tego faktu. W ogóle wtedy byłem dość słaby w metaforycznej interpretacji rzeczywistości. Większość młodzieńczych cierpień bierze się z niewzruszonej wiary w istnienie świata jako takiego. Druga wypłata nie była już taka, jak pierwsza. Coś się psuło w leśnictwie. Nie mogłem tego pojąć. Przestało przecież padać i do pracy chodziłem częściej niż na początku. W moim baraku nie było prądu. Jak koledzy chcieli obejrzeć telewizję, to uruchamiali taki zajebisty agregat. Ziemia się od tego trzęsła, a obraz skakał na wszystkie strony. W dodatku program był czeski. Nikomu to nie przeszkadzało. Prawdziwe Pogranicze. Trzecia wypłata była już kompletną pomyłką. Przypominała to, co mogłem zarobić w mieście bez tego codziennego wychodzenia do lasu, błądzenia i obcowania z nieogarnioną nudą świata przyrody. Oddałem służbowe gumowce i wróciłem. Jakie to miasto było, takie było, ale nikt mi przynajmniej nie wyrywał kartek z dzieł egzystencjalistów. Znów mogłem pracować jako sprzątaczka godzinę dziennie pod dachem i w dniach wypłaty nie drżeć o swoje zdrowie i życie. W Esoesie pracował wtedy Dziadek Jarema. Był wychowawcą. Uczniowie bardzo go cenili, ponieważ nie był wymagający w potocznym znaczeniu tego słowa. Wymagał jedynie, aby jego podopieczni bezkompromisowo rozwijali swoją osobowość. Miałem wtedy sprężynowy nóż. Do tej pory nie mogę sobie przypomnieć, skąd. Dziadek Jarema 82 był za całkowitą legalizacją marihuany. Także na terenie szkoły