To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Zenia zrumieniła się szkarłatem, spuściła głowę i oczy i milczała. - Może spostrzegłaś w mężu twym coś, co ci nie pozwala zupełnie go szanować? - smutnie spytała Emilka. Zenia energicznie podniosła głowę. - O nie, nie! - zawołała - jak względem mnie, tak względem wszystkich, jest on najlepszym, najgodniejszym człowiekiem!... - A jednak te zalety wcale cię do niego nie zjednały. - I owszem - wymówiła Zenia po chwili namysłu - mam dla niego szczerą przyjaźń, wielką wdzięczność i tak się do niego przywiązałam, że ile razy rozstawaliśmy się na jeden dzień, nie mogłam sobie dać rady, tak mi było bez niego nudno i tęskno. - A jednak... - A jednak - przerwała mi Zenia - to uczucie, jakie powzięłam do Michała, jest tak spokojne, chłodne, powszednie, że wcale nie zaspokaja pragnień mego serca. Tęsknię do silnych wzruszeń, tych niezmiernych trwóg, radości i cierpień, jakie daje miłość, której nigdy nie doświadczyłam, ale o której tyle słyszałam, czytałam, którą przeczuwam. Widmo tej miłości gonię w gwarach i tłumach światowych, o nim śnię w chwilach samotnych; wyrzucam to sobie, a nie mogę się od tych rojeń obronić. Czuję się winną względem Michała, a jednak nie może być inaczej... to wszystko mię dręczy, spokoju nie daje, psuje humor i prędko do grobu mię sprowadzi. Ostatnie wyrazy ułagodziły nam znacznie przykre wrażenie, jakiego doznałyśmy przez wyznanie Zeni. Na wzmiankę o "grobie" nie mogłyśmy obie z Emilką powstrzymać się od uśmiechu. Zenia nie spostrzegła tego. Wpatrzyła się w księżyc, który widniał za wielkimi szybami okien, a twarz jej okryła się znaczącym wyrazem. - Czy pamiętacie, ukochane moje - stłumionym mówiła głosem - czy pamiętacie tę dawną, dawną rozmowę naszą, w której pytałyście mię, co uczynię z moim sercem, jeśli wyjdę za mąż bez miłości? Odpowiedziałam wam, że zawieszę je na promieniu księżyca i żywić będę poezją, marzeniem, rosą i słanymi z dala westchnieniami bohaterskiego kochanka... Otóż, drogie moje, przekonałam się, że mówiłam jak dziecko... rosa i marzenia nie wystarczają biednemu sercu, drżącemu w przestworzu, a bohaterskich kochanków, którzy by z daleka chcieli tylko wzdychać... - Nie ma na świecie - odpowiedziałam z mimowolnym uśmiechem. - Nie ma - jak echo powtórzyła Zenia patrząc ciągle w księżyc. Z gniewem zacisnęła ręce i zawołała: - Ci mężczyźni są wszyscy tacy prozaiczni, materialni, zuchwali... Jak tylko pokażę któremu z nich moje serce, zawieszone na promieniu księżyca, zaraz okazują chęć ściągnięcia go na ziemię... Żaden nie umie marzyć, wzdychać, poświęcać się i cierpieć w milczeniu... - A ty, Zeniu, nie pozwolisz nikomu zdjąć swego serca z tego promienia i ściągnąć go na ziemię... nieprawdaż? - z pośpiechem pełnym niepokoju zawołała Emilka. Zenia potrząsnęła głową. - O, nikt go stamtąd nie zdejmie i nie ściągnie na ziemię. - Ja to uczynię, mój aniele - zabrzmiał za nami miękki i łagodny głos Michała. Zenia drgnęła i zwróciła wzrok z księżyca na twarz męża, który uśmiechał się wesoło i patrzył na nią z czułością. - Cóż to, Michasiu? - zawołała na wpół z wymówką, na wpół z trwogą - podsłuchujesz nasze rozmowy! - Bynajmniej - odparł Michał - zbliżając się do drzwi usłyszałem tylko ostatnie twoje wyrazy i naturalnie, jako twój prawy i kochający małżonek, wyraziłem chęć zabrania sobie serduszka, o którym mówiłaś... Rzekłszy to pocałował żonę w obie ręce i postawił przed nami trzy bombonierki, po które umyślnie chodził był do miasta. Potem zaczął żartować z Emilki pytając ją, czy którakolwiek z przyniesionych przez niego bombonierek nie jest dziełem jej rączek. Pomimo jednak wesołości Michała, z jaką rozmawiał z nami, miałam niby przebłysk pojęcia, że doskonale rozumiał on bolesny dla niego sens zawierający się w słowach Zeni, jakie usłyszał; że co więcej, rozmarzony i rozdrażniony stan duszy jego żony nie był mu wcale nieświadomym. Gdy wnieśli światło i mogłam lepiej przypatrzyć się twarzy Michała, dostrzegłam w niej pewne znaki, których nie widziałam wprzódy. W bladych zwykle jego źrenicach przesuwały się energiczne połyski, niby wspominki silnego wewnętrznego postanowienia. Gdy spoglądał na żonę, po łagodnych ustach jego przebiegał wyraz rzewności i smutku, a jednak rozmawiał ciągle, jeśli nie wymownie i dowcipnie, to jednak uprzejmie i rozsądnie, a z ciągłą niewzruszoną łagodnością i spokojem. Pojęłam wtedy do reszty, że Michał nie był wcale tak prostym i pospolitym człowiekiem, jakim się zrazu wydawał, i przypomniawszy sobie słowa, przed chwilą wyrzeczone przez niego, pomyślałam, iż bardzo być może, że to biedne serce rozpoetyzowanej i rozmarzonej kobiety, zawieszone przez nią na drżącym promyku księżyca, jemu się właśnie dostanie na zawsze