To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ilu to ludzi wyłapali zeszłego tygodnia z bandy Grenacha? - Zabili siedmiu i wzięli żywcem trzech - mówił Cabrillo, delektując się słowami. - Siedmiu zabitych i trzech żywych! Ale żaden z tych trzech nie chce nic powiedzieć - westchnął. - Bardziej się boją Grenacha, nawet z odległości stu mil, niż stu policjantów depczących im po piętach. To typ ten Grenacho! Ale ja go jeszcze dostanę i zgniotę tego psa jak robaka. W napadzie furii rzucił szklankę o ziemię i rozdeptał ją na miazgę. Alverado skrzywił się na widok tego dziecinnego wybuchu złości. - Wolałbym obciąć sobie język niż mówić o tym z kimkolwiek. Ale z panem to co innego. Pan nie słyszał, co odpowiedział Grenacho na zadane mu pytanie, dlaczego złamał przysięgę i zaczął znów rabować i mordować w okolicach San Triste? - Nie słyszałem o niczym. - Odpowiedział tak: "Przysięgę złożyłem prawdziwemu mężczyźnie i rodowi, który wydawał prawdziwych mężczyzn. V~er~ealów już nie ma. A reszta mieszkańców San Triste to głupcy albo baby przebrane za mężczyzn, przysięgi składane takim ludziom można śmiało łamać. Pozwoliliście, żeby miejsce, na którym zasiadał mężczyzna, zajęła świnia, to teraz musicie cierpieć". Cabrillo dyszał z wściekłości. - Tak o mnie powiedział: "świnia na miejscu mężczyzny". Ale ja go jeszcze dostanę! Alverado słysząc to opowiadanie dostał raptem napadu kaszlu i ukrył twarz w dłoniach. Gdy podniósł głowę, oczy mu świeciły podejrzanym blaskiem. - Nie należy się przejmować, przyjacielu, słowami bandyty - powiedział. - Pan może się nie przejmować. A ja to co innego. Tak, tak! - Dyszał ciężko i przewracał małymi błyszczącymi oczkami. Uspokoił się wreszcie. - Ale są rzeczy ważniejsze niż ten pies Grenacho - powiedział nagle. - Chodzi o moje małżeństwo z pańską córką. Tak panie. Pan jest zdumiony? Ja wybrałem ją, piękną Alicję. - Jest jeszcze dzieckiem - odpowiedział sucho Alverado. - Ma osiemnaście lat! Wszystkie dziewczęta w tym wieku powinny już być zamężne. Małżeństwo chroni je przed różnymi głupstwami. íaden ojciec nie da sobie z nimi rady. Trzeba na nich uzdy, munsztuka i ostróg. Na to, żeby je upilnować, konieczny jest mąż. Alverado zbladł, lecz skłonił się uprzejmie. - Jestem niesłychanie zaszczycony i zarazem wzruszony do głębi serca. Rzecz ta jednak wymaga należytej rozwagi. Nie mogę tak od razu... - Nie może pan? - głos Cabrilla brzmiał gniewnie. - Czy tacy konkurenci jak Cabrillo często pukają do pańskich wrót? Alverado ścisnął zęby i siłą wstrzymał odpowiedź cisnącą mu się na usta. IX~ Impuls Jones doszedłszy do skraju miasta, miał zamiar posuwać się dalej z wielką ostrożnością. Zorientował się jednak wkrótce, że w mieście panuje zamieszanie, w którym zginie niepostrzeżenie. Tej nocy dziwnie łatwo było przeprowadzić wywiad w San Triste. Zdawało się Jonesowi, że z dali i głębi miasta szedł jakiś szmer, że w sąsiednich ulicach wzrastał i stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu z tego gwaru wyłoniło się imię, a na dźwięk którego drgnął, a serce zabiło mu mocno. Mężczyźni wymawiali je półgłosem, ale nagle ponad gwarem tłumu rozległ się kobiecy krzyk El V~er~eal! To więc było powodem powszechnego niepokoju. V~er~eal! Bandyci oznajmili już o jego przybyciu. Zagryzł usta ze złości. Czuł się bardzo zaniepokojony. Wobec bandytów użył tego magicznego słowa po prostu jako sposobu wydostania się z trudnej sytuacji. Na myśl mu nie przyszło, że te dwa wyrzutki społeczeństwa odważą się wjechać do San Triste, gdzie prawdopodobnie na każdego z nich istniało z tuzin wyroków sądowych, że ośmielą się opowiedzieć o zamiarach napaści i o dziwnym epilogu tego zdarzenia. W każdym razie zło było już dokonane. Musi zatem działać szybko. Miał dotąd nadzieję, że będzie mógł się wałęsać kilka dni po mieście, zapoznać się z ludźmi i ich wyglądem, nawiązać kontakt z trzema wspólnikami, naradzić się z nimi i zacząć działać wówczas, gdy okoliczności wydadzą mu się najbardziej sprzyjające. Wszystkie nadzieje pokładane w tym planie spełzły na niczym. O ile chce wykorzystać wrażenie, które wywarło na mieszczanach nazwisko V~er~eala, musi się natychmiast zabrać do roboty. Od czasu kiedy ostatni z V~er~ealów przebywał w tym mieście, minęło lat dziesięć, a może i dwanaście. Kto będzie pamiętał tak dokładnie ich rysy, by odnaleźć w jego twarzy podobieństwo do typu rodzinnego V~er~ealów? Jakie znaczenie będzie miało to podobieństwo dla ludności miasta? Jak ustosunkowywali się oni do Cabrilla? Tego wszystkiego instruujący go Simon nie był pewny. Wchodząc w ulice miasta Jones miał pewność, że zwiększające się z każdą chwilą zamieszanie, pochłonie go. W końcu zdobył punkt obserwacyjny za krzakami agrestu rosnącego między dwoma domami przy jezdni, skąd mógł obserwować większą część ulicy. Stan ogólnego wrzenia przeszedł jego oczekiwanie. Ulica pełna była kobiet z naciągniętymi na włosy czarnymi szalami, staruszek z odkrytymi głowami, ruchliwych i na pół nagich dzieci, obdartych chłopców. Tłumy te nie zbierały się wokół żadnego określonego punktu. Słyszał tylko szepty i strzępy zdań i wydawało mu się, że twarze te wyrażają raczej strach niż radość czy nadzieję. Nagle tłum przeistoczył się w mniej więcej karne grono słuchaczy. Wydawało się, że ktoś wreszcie przynosi konkretne nowiny. Tego herolda poprzedzał gruby jegomość nadęty poczuciem własnej ważności. Zatrzymał się, podniósł ręce do góry, krzyknął kilka słów i zgromadził wokoło siebie ludzkie stado. Ustawili się w półkole. Twarze i wzrok skierowali na mówiącego. - Pedro wie wszystko - powiedziała poważna persona. - On nam opowie. Musimy milczeć i rozważyć jego słowa. Dziwna noc nadeszła dla San Triste. Do późnej starości nie zapomnimy tej nocy. Pedro, mów! Pedro pochodził z nizin społecznych