To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Przykro mi, że spowodowałem zmartwienie i trud...» «Twoi towarzysze bardzo cię kochają... To właśnie Judasz pierwszy się zaniepokoił i wyrzucał Margcjamowi, że cię zostawił samego.» «Hmmm!...» [– wzdycha Piotr.] «Co ci jest, Szymonie?» [– pyta Jezus.] «Nic, Nauczycielu.» «Co tu robiłeś sam, na tym wzgórzu? Przecież już zapada noc.» «Patrzyłem...» [– odpowiada Jezusowi Piotr.] «Być może patrzyłeś [wcześniej], Szymonie. Ale teraz już nie patrzyłeś... W pobliżu ciebie przechodziły dzieci i wystraszyły się, że umarłeś, tak byłeś skulony. Przybiegły do owczarni, w której mieszkamy, i powiedziały Mi o tym. Przyszedłem... Na co patrzyłeś, Szymonie?» «Patrzyłem... Patrzyłem na Ramot Galaad, w stronę Gerazy, Bozry, Arbeli... nasza podróż w ubiegłym roku, była taka piękna, taka... Matka z nami! Uczennice... Jan z Endor... Kupiec... Nawet on był dobry i dzięki niemu podróż była miła... Ileż rzeczy się zmieniło! Jaka różnica... i jaki ból!... Na to patrzyłem: na przeszłość.» «I na przyszłość, o, Mój Szymonie» – Jezus siada na drewnie obok Piotra i obejmuje go ramieniem, mówiąc do niego: – «Patrzyłeś na horyzont... i smutek ci go zaciemnił. Teraźniejszość jak wir zgromadziła przerażające chmury i ukryła przed tobą pogodne wspomnienie, pełne obietnic i nadziei, i przestraszyła cię. Szymonie, poddałeś się jednej z tych godzin smutku i zniechęcenia, które nasza ludzka natura napotyka na swej drodze. Nikt nie jest od tego wolny, gdyż te godziny wzbudza ten, który nienawidzi człowieka. A im bardziej człowiek służy Bogu, tym bardziej szatan usiłuje go przestraszyć i zmęczyć, aby go doprowadzić do porzucenia swej posługi. Ty też jesteś poddany takiej godzinie zmęczenia... Nieustanna udręka z powodu prześladowania twego Nauczyciela męczy cię. I w końcu słyszysz głos, który ci szepcze: „A jutro? Co będzie jutro?...” Ty nie wiesz, że to nie ty mówisz, lecz Kusiciel...» «Panie, to prawda. Czytasz w moim sercu. Ale widzisz też, że stawiam sobie to pytanie, nie z obawy o siebie. To dlatego że... Nie. Ja bym nigdy nie mógł patrzyć na Twoją udrękę... Często mówisz o zbrodni, o zdradzie. Ja... O! Nie jestem sam! Iluż to starszych prosiło Cię o własną śmierć, żeby nie widzieć swego Króla znieważonego! A ja!... Ja... Ty wiesz... jesteś dla mnie wszystkim. Już nic poza Tobą mnie nie zajmuje. To nie jest – jak twierdzi Judasz – tęsknota za moją łodzią i za moją żoną... Spójrz! Widzisz, że mówię prawdę. Tak upierałem się, żeby otrzymać Margcjama. Moja ludzka natura chciała przynajmniej przybranego syna w miejsce syna [naturalnego], którego moja małżonka nigdy mi nie dała, zadając ból mojej męskości, która pragnęła widzieć swe przedłużenie w potomku. Ale teraz, ale dziś, ja... jego też kocham, tak... Ale gdybyś mi go odebrał, nie żałowałbym. Powiedziałbym Ci jedynie... ale nie! Nic nie powiem!» «Powiedziałbyś Mi jedynie? Dokończ» [– prosi Jezus.] «To niepotrzebne, Nauczycielu.» «Powiedz to!» [– nalega Jezus.] «Powiedziałbym: „Daj go komuś lepszemu ode mnie, kto go wychowa na sprawiedliwego.” Nic więcej! To znaczy... i mówię Ci to z płaczem za niego, za mnie, za mojego brata i także za Jana i Jakuba... i także za innych, ale my... jesteśmy Twoimi pierwszymi...» Piotr osuwa się na kolana, aby objąć kolana Jezusa. Podnosi ręce, unosząc ku górze dłonie. Błaga ze łzami, które płyną po policzkach i giną w jego brodzie: «Mówię za nas: spraw, żebyśmy umarli, zabierz nas, nim my... O! Myślę o tym, wciąż o tym myślę, od miesięcy... Widzisz, że ta myśl mnie kąsa i postarza... to stała obawa, która przeszkadza mi spać... Myślę, że – jeśli jest naprawdę tak, jak mówisz – to ja mógłbym być tym zdrajcą. Mógłby nim też być albo Andrzej, albo Jan, albo Jakub, albo Margcjam... A nawet jeśli nie posuniemy się aż tak daleko, [żeby Cię zdradzić,] to możemy stać się jednymi z tych, o których mówiłeś przed trzema dniami u Ananiasza: tymi, którzy będą pragnąć przelania Twojej Krwi... Moglibyśmy z tchórzostwa nie potrafić się temu przeciwstawić i z lęku przed złem zgodzić się na zło... Ja... gdybym miał wyrazić zgodę przez samo tylko niereagowanie z powodu lęku... Nauczycielu! O! Mój Nauczycielu! Ja bym się zabił, aby siebie ukarać, albo może... ich bym zabił, gdybym ich spotkał: ich – Twoich zabójców... Jeśli tego nie chcesz, spraw, żebym umarł wcześniej, zaraz, tutaj... Życie jest niczym... a uchybić miłości do Ciebie... być jednym z nich... być... widzieć i nie...» Piotr jest tak wzburzony, że nawet słów mu brakuje. Pochyla się, twarz ma na kolanach Jezusa. Płacze gorzkimi łzami człowieka twardego, starego, nie przyzwyczajonego do łez i wzburzonego zbyt wieloma uczuciami. Jezus kładzie mu ręce na głowie, jakby chciał ukoić ten ból i rozproszyć dręczące go myśli. Mówi mu: «Mój przyjacielu, czy nie uważasz, że gdyby miało się tak zdarzyć, że... w tej godzinie nie byłbyś doskonały, to Pan, który jest sprawiedliwy, nie zestawiłby twego błędu z wagą twej miłości i twej obecnej woli? I boisz się, że złoto tej miłości i woli ważyłoby mniej niż twoja chwilowa niedoskonałość? [Boisz się,] że ono by nie wystarczyło dla otrzymania przebaczenia od Boga, a z tym odpuszczeniem – otrzymania wszelkiej pomocy, abyś na nowo stał się sobą, Moim umiłowanym Szymonem?» «Spraw, żebym umarł! Ocal mnie! Boję się!» «Ty jesteś Moją Skałą, Szymonie