To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Pamiętasz Sally Hutchinson? Michael jadł awokado, w ogóle nie smakując. Myślami był już w metrze jadącym na północ do portu lotniczego w Moskwie. Wailings podał mu nawet nazwy stacji: plac Swierdłowa, Gorkowskaja, Majakowskaja, Biełoruskaja, Dynamo, Lotnisko. — Dobrze się czujesz? — spytała Margaret. — Wyglądasz na zmęczonego. W wiadomościach o dziesiątej, które obejrzał w salonie z Margaret siedzącą mu na kolanach, Alister Burnett powiedział, że wielkie sowieckie manewry w Niemczech Wschodnich uważane są przez zachodnich ekspertów jedynie za potrząsanie szabelką, żeby nadać większe znaczenie rozmowom rozbrojeniowym w Wiedniu. Sprawozdawca z Ministerstwa Spraw Zagranicznych zatroskanym głosem mówił: „W gruncie rzeczy uważamy te ćwiczenia za przejaw radzieckiej troski o to, aby rozmowy w Wiedniu dały naprawdę pozytywne efekty. Muszę powiedzieć, że jesteśmy nimi raczą; podbudowani niż zaniepokojeni”. Michael i Margaret poszli do łóżka o jedenastej. Margaret nastawiła budzik na siódmą piętnaście. Walizka Michaela stała obok szafy, jako przypomnienie o jutrzejszym dniu. Margaret przytuliła się do niego i powiedziała: — Mam nadzieję, że Rosja nie jest zbyt okropna. — Przywiozę ci stamtąd futrzaną czapkę. Pocałował ją w czoło, a potem wsunął rękę pod nylonową koszulę nocną i z czułością pieścił jej małe piersi. Kochali się w milczeniu, tylko sprężyny w łóżku cicho skrzypiały. Nad wezgłowiem wisiała reprodukcja Renoira Le Moulin de la Galette. Michael śnił w nocy, że sprzecza się z Wallingsem. Wtem znalazł się w jasno oświetlonym, hałaśliwym wagoniku metra. Chciał wyjść, ale drzwi pociągu nie dały się otworzyć i nie mógł się wydostać. Wiedział, że jedzie długą trasą do portu lotniczego i wiedział, że zaraz znajdzie się w poważnych tarapatach. — Pan się poci. Co się stało? — powiedział nagle Wallings i Michael otworzył oczy. Margaret podniosła się na łokciu, patrząc na niego. Wiedział o tym, mimo że nie mógł zobaczyć jej twarzy w ciemnościach. — Miałem sen, to wszystko. Zdaje się, że jestem bardzo przemęczony. Pocałowała go. Z daleka dochodził odgłos pociągu jadącego na południe linią, która prowadziła do Purley, Coulsdon i wszystkich innych domowych pieleszy, gdzie londyńscy urzędnicy i dyrektorzy leżą teraz w łóżkach, śpiąc, martwiąc się lub kochając ze swoimi żonami. Michael długo leżał z otwartymi oczami i myślał: Boże, czy świat naprawdę jest taki niebezpieczny? ROZDZIAŁ TRZECI W Zossen–Wünsdorf mżyło cały ranek i gdy marszałek T. K. Gołowanow przyjechał olbrzymią czarną wołgą do kwatery głównej dowództwa Zachodniego Kierunku Strategicznego, wyszło ku niemu trzech oficerów z dużymi wielokolorowymi parasolami, aby go uchronić przed deszczem. Marszałek zignorował ich. Żołnierz, który walczył razem z Konstantym Konstantynowiczem Rokossowskim pod Kurskiem podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, nie potrzebuje wielokolorowych parasoli do osłony przed deszczem. „Uczcie się kochać najwstrętniejsze burze i najostrzejsze zadymki”, mawiał często do swoich podwładnych. Zła pogoda nie raz uratowała Rosję i może uratować ją ponownie. Kwatera główna w Zossen–Wünsdorf była betonowym budynkiem otoczonym przez rzędy przemoczonych lip. Marszałek Gołowanow przeszedł przez zalany deszczem dziedziniec i na tyle szybko i sprawnie, na ile pozwalała mu jego otyłość, wspiął się mokre schody, które prowadziły do głównego wejścia. Zaraz nim szedł jego doradca, pułkownik Lew Czujkow, oraz jego npwp mianowany sekretarz, major Walentin Greczko. Z kolei za nimi podążali trzej dygoczący oficerowie z bezużytecznymi wielokolorowymi parasolami. Zanim Gołowanow doszedł do szklanych drzwi, ktoś zdążył je otworzyć od wewnątrz. Wyszedł z nich generał armii Iwan Jeremienko, który stuknął obcasami, szybko zasalutował i wyciągnął rękę. — Towarzyszu marszałku — pozdrowił go. — No cóż — powiedział Gołowanow, zdejmując czapkę i strząsając krople deszczu z płaszcza — moglibyście zamówić lepszą pogodę, towarzyszu Jeremienko. Mimo że wierzę w strategiczną wartość deszczu i jestem odporny na wodę, wcale to jeszcze nie znaczy, że musicie zamawiać ją specjalnie dla mnie. Jeremienko uścisnął jego dłoń. — Jak minęła podróż? — zapytał. Spojrzał na zachmurzone niebo. — Tak mi przykro z powodu tej pogody. Obawiam się, że nie jest taka jak w Tbilisi. Weszli do środka i przeszli w milczeniu przez wyłożony marmurem hali, przed wielkim portretem Lenina. Jego ostry podbródek skierowany był na zachód. — Niemcy są zawsze takie same — powiedział Gołowanow. — Ostatni rok wojny spędziłem tutaj przemoknięty do nitki. Cały mokry, łącznie z bielizną. Nie pamiętam jednego dnia bez deszczu. A może to pamięć zaczyna mi płatać figle? Otworzyły się drzwi windy i Jeremienko przepuścił Gołowanowa do środka. Pułkownik Czujkow i major Greczko nie próbowali się do nich przyłączyć, lecz czekali w hallu, aż winda powróci. Wiedzieli, że Gołowanow nie lubi, jak podwładni oficerowie stają zbyt blisko niego. „Jeśli będę chciał pojeździć w tłoku, to przejadę się metrem”, mawiał. Gdy winda ruszyła, Jeremienko powiedział: — Nie powinniście martwić się deszczem, towarzyszu marszałku. W ciągu ośmiu dni przestanie padać. Długoterminowa prognoza jest wspaniała. Zanosi się na słoneczną pogodę. — Mhm — odparł Gołowanow. Gdy winda zatrzymała się na trzecim piętrze, dodał: — Czy pamiętałeś, żeby zadzwonić do Inge? Jeremienko skinął głowa. Gołowanow poklepał go po ramieniu. — Wiesz, dużo o niej myślałem. — Wszystko jest załatwione, towarzyszu marszałku — powiedział Jeremienko. — Dzisiaj wieczorem mamy kolację z komandorem Kisielewem i admirałem Perminowem. Potem major Popławski zawiezie was na Herbertstrasse. Panna Schultz już będzie czekała. — Kupiłem jej naszyjnik w Tbilisi. Diamenty — zaznaczył