To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Mówi Atos. Wybacz, że odrywam cię od pracy, ale zjawił się u mnie nasz sportowiec razem z sałacianą główką, są bardzo podekscytowani i pragną oznajmić coś wielce interesującego i, obawiam się, wielce tragicznego. Wysłuchamy ich. — Słucham — powtórzył głos Aramisa. — Opowiadajcie — rozkazał Atos. Pospiesznie i zawile, co i rusz przerywając sobie i spierając się o szczegóły, Gala i Portos opowiedzieli przyjaciołom o swych przygodach i przeżyciach. Kiedy umilkli, Atos odczekał chwilę i zapytał: — To wszystko? Gala i Portos skinęli głowami. — Co powiesz, Aramisie? — Dziwne i niebezpieczne. Za minutę będę u was. Słuchałem po drodze. — Boję się o dziadka… — chlipnęła nagle Gala i nerwowo pogłaskała usadowione na ramieniu zwierzątko. Zwierzątko przytuliło się do jej policzka i zamrugało czerwonymi ślepkami. — Co ja bym zrobił? — odkaszlnąwszy potężnie powiedział Portos. — Poszedłbym prosto do nich, do tych dowcipnisiów, i wszystkich w puch i proch rozniósł, żeby im się raz na zawsze odechciało… Winda cicho brzęknęła i z kabiny wyszedł Aramis. Idąc chował do kieszeni oślepiająco białego fartucha swój radiotelefon. Przysiadłszy obok Atosa na skraju platformy uważnie obejrzał Galę i Portosa i uśmiechnął się — odrobinę, ledwie zauważalnie, kącikami ust. — A więc? — spytał. — Słyszałeś — powiedział Atos. — Mów, co o tym myślisz. — Popatrzmy, co nam wiadomo — zaczął Aramis swoim cichym, spokojnym głosem. — Po pierwsze — zniknął pas terenu szerokości czterdziestu kilometrów razem z ludnością, roślinnością i zwierzętami. Teoretycznie można sobie wyobrazić — a to znaczy, że i skonstruować — warunki, przy których jest możliwa podobna operacja. Jest ona znana w subeinsteinowskiej geometrii fizycznej i nosi miano trójwymiarowej kontrakcji… — Zamknij usta — polecił surowo Atos Portosowi. — Po drugie — ciągnął Aramis — w głuchym lesie obok szosy za sto sześćdziesiątym ósmym kilometrem pojawiły się polana i kurhan z wiekowym dębem na szczycie. Mówię „pojawiły się”, ponieważ na zrobionych nie dawniej niż rok temu zdjęciach lotniczych niczego podobnego nie można zaobserwować. Sprawdziłem osobiście przed wyruszeniem tutaj. W zestawieniu z faktem zaistnienia trójwymiarowej kontrakcji, która miała miejsce między sto dwudziestym i sto sześćdziesiątym kilometrem, nagłe pojawienie się polany i kurhanu z dębem i starą budowlą wygląda skrajnie podejrzanie i nasuwa myśl o maskowaniu. Po trzecie — całkowicie zgadzam się z moją drogą krewniaczką, że działania tak zwanego wielkiego białego ptaka miały na celu przestraszyć i zmusić do ucieczki nieproszonych świadków. — Wniosek? — spytał Atos. Aramis wzruszył ramionami: — Logiczny wniosek zgadza się całkowicie z intuicyjnym, do którego doszliście i bez mojej pomocy. Mamy do czynienia z przestępstwem. Zapanowało milczenie. Potem Portos zapytał: — Z czym? — Z przestępstwem — powtórzył Atos. — Aha… — oznajmił z głęboką rozwagą Portos. — Jak ci nie wstyd! — powiedziała zniecierpliwiona Gala. — Przecież czytałeś… To było, gdy bez pytania otwierano kufry ze skarbami, odbierano głodnym ostatni kąsek, zabijano bez powodu… — Tak — odparł Portos. — Rzeczywiście. Przypomniałem sobie. A więc mamy do czynienia z przestępstwem. Bardzo dobrze. Bo już myślałem, że to po prostu idiotyczny żart. — O żartach na razie lepiej zapomnieć — oznajmił mu Atos i odwrócił się do Aramisa: — Serwuj ostatnie ogniwo, staruszku. Kim są przestępcy? — Ludzie już od stu lat nie popełniali przestępstw — odparł cicho Aramis. — A przestępstw związanych z użyciem dużych ilości energii i potężnego sprzętu nie było na naszej planecie ani w okolicach od jakichś trzystu lat. Sam się nasuwa wniosek, że przestępcy… — zamilkł i uniósł do góry palec wskazujący. Portos popatrzył na sufit. — Czyżby sąsiedzi? — spytał przestraszony. — No, i co z nim zrobić! — zawołał wzburzony Atos i klepnął się dłońmi po udach. — Nie — powiedział Aramis. — Przestępcami są przybysze z głębokiego Kosmosu. Nie wiemy jeszcze o co im chodzi ani jakie mają możliwości, ale powinniśmy być przygotowani na najgorsze. — Na wojnę! — powiedział twardo Atos. Portos wstał i zaczął zakasywać rękawy. — Rozbijemy ich! — oznajmił. — Spuścimy manto! Pokażemy kosmicznym impertynentom! Chodźcie, chłopaki! — Siadaj — rozkazał Atos. — Tak, wojna. Nie walczyliśmy od bardzo dawna, ale przypomnimy sobie, jak się to robi. Oto co proponuję. Oczywiście przede wszystkim trzeba zawiadomić Radę Światową. Siedzą tam mądrzy ludzie i bez wątpienia coś poważnego wymyślą. Ale my nie będziemy na nich wyczekiwać. Jako żołnierze nie jesteśmy ani gorsi, ani lepsi od któregokolwiek z dziesięciu miliardów zamieszkujących planetę ludzi. Ale to my jako pierwsi odkryliśmy przestępców i jako pierwsi wejdziemy do boju. Jasne, że przestępcy po dokonaniu aktu dywersji między sto dwudziestym i sto sześćdziesiątym kilometrem nie poprzestaną na tym