To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— My wszystko wiemy. Ale to są nasze, męskie sprawy — podkreślił, rewanżując się za przepędzenie go z izdebki na dole. Strzał był celny. Dorota zagryzła wargi. 182 183 — Jeszcze się okaże, czyje tajemnice są ważniejsze — i obie z Anką zbiegły na dół. Wojtek wzruszył ramionami. Spojrzał na Heńka. Ale Heniek był czegoś nachmurzony. Wyczekiwali dość długo, wreszcie wyszedł porucznik z Miłką. Pan Walery odprowadził gości. Porucznik Łoś pożegnał chłopców uściskiem dłoni i pociągnął za sobą Miłkę. Odwróciła głowę uśmiechając się do nich. — Chyba jej nie zaaresztował? — sapnął z niepokojem Heniek. U drzwi spotkali Cześka. Wybałuszał oczy za oddalającą się parą. Na widok Wojtka i Heńka zacisnął pięści. Zanosiło się na odręczne wyjaśnienia. Na szczęście wracał pan Walery. Miłka dostarczyła porucznikowi jakich ważnych informacji — szepnął trzem spiskowcom. — Porucznik prosił jednak, żebyście się już w żadnym wypadku do tego nie mieszali. Właściwie — dodał z rozbrajającym uśmiechem — od tej pory jesteście tu na Ornaku w areszcie domowym i nie wolno wam się stąd oddalać. Przez kilka dni. A już ja sam osobiście dopilnuję, żeby ten rozkaz był wykonany. Nazajutrz chłopcy chodzili jak struci. Nie poprawił im humoru widok obydwu sióstr wybierających się do Zakopanego. — Może wam co załatwić w mieście? — z udaną życzliwością zagadnęła Anka. Wojtek odwrócił się do niej plecami. A to żmija, jeszcze sobie kpi. Dorocie żal się zrobiło Wojtka. Miał taką zgnębioną minę. 1 przecież w gruncie rzeczy nie narozrabiał. — Parę dni szybko minie. Ani się obejrzysz — pocieszała go. Rozkaz pana Walerego dotarł już do wszystkich domowników na Ornaku, którzy mieli pilnować czterech łazików jak oka w głowie. Litość Doroty wydała się rozżalonemu Wojtkowi jeszcze grubszym szyderstwem. Gdyby to nie była dziewczyna, toby ją chyba sprał, ale i tak spojrzał wrogo, aż Dorocie zrobiło się rzeczywiście nieprzyjemnie. Szły naradzić się z Jaśkiem. W końcu pod nieobecność Teodora to on był szefem akcji „Ambroży". Jaśka w domu nie zastały, Właduś powiedział im, że z samego rana pojechał ku Roztoce. Spotkały go już w drodze powrotnej. Zeskoczył z wozu, szedł obok nich z lejcami w garści i słuch} uważnie. Nie przypuszczały nawet, że ich relacja wywrze na nim tak wielkie wrażenie. Jasiek, kojarząc sobie to, co mu Teodor powtórzył z opowieści Stasiaka, widział, jak wszystko układa się w logiczną całość. Budzów Wierch? No tak, to właśnie tam. Zrozumiałe, że nie chcieli takiego majątku przechowywać w domu. A jaki może być lepszy schowek niż pasieka? 184 Pszczół) same bronią dostępu. Na Podhalu hoduje się przeważnie mało. ciemne „borówki". Kąśliwe, że nic daj Bo/e! Ów niebezpieczny legał schowany w pniu, służącym za ul, mógł znajdować się tam do dziś. Ale skąd by się o tym /wiedział ów Niemiec czy Austriak'.' A może rzeczywiście chodziło mu tylko o starodawną rzeźbę? Jasiek gubi) się w domysłach. Rozumiał jednak, że działać trzeba natychmiast. Wierzył, że Miłka wiernie powtórzyła to, co usłyszała. Zatem istotnie szykował się zamach na świętego Ambrożego. Trzeba było tę kradzież udaremnić, niezależnie od wszystkich innych historii związanych z Ambrożym. A czasu było niewiele. Austriak ubijał sprawę z Piekarskim przedwczoraj. Do tej pory mogli już coś zmontować, zwłaszcza że zagraniczny gość podkreślał, że mu się śpieszy. 1 nie żałował na len cci pieniędzy... W takim razie... — Siadajcie na wóz - zwróci! się do dziewcząt. Pojedziemy. Szybciej będzie — i cmoknął na Maćka. Konisko zastrzygło uszyma. obejrzało się na Jaśka i jak nie ruszy z kopyta!... Niebawem znaleźli się przed Jaśkową chałupą.. Matki nie było. Jasiek wyprzągł Maćka, przykazał Wladkowi nic ruszać się z obejścia i już ostrym kłusem biegli do przystanku u wylotu Chochołowskiej, aby zdążyć na zakopiański autobus. Dopadli go w ostatniej chwili, kiedy ruszał. Konduktor skrzyczał ich. że wskakują w biegu. Ale co mieli robić? Wysiedli przy starym kościele, pognali do Muzeum, jakby się paliło. Już z daleka spostrzegli jasnoniebieski mikrobus otoczony zwartym tłumkiem gapiów. Przepchnęli się bliżej. Duże litery układały się w wyraźny napis: Polskie Radio i Telewizja. Rejestracja krakowska. Nadzieja wstąpiła w serce Jaśka. Może Teodor przyjechał? W wozie nie było nikogo. Na szczęście Jasiek zauważy! w pobliżu Kazka, który poprzednio po całych. dniach kręcił się koło ekipy, pomaga! nosić kamerę, rwa! się do tego, aby być jak najbliżej operatora. Zagadnięty przez Teodora wyznał, że chciałby skończyć technikum łączności i pracować później jak się zabawnie wyraził „na aparatach". Zaprzyjaźnili się, Teodor obiecał mu pomóc, byle tylko skończy! podstawówkę na piątkę. Chłopak był synem woźnego w Muzeum. Teraz leż najwidoczniej chciał się wkręcić do owej radiowo--tclewizyjncj grupy. Ale minę miał niewyraźną. Jasiek kiwną! na niego. — Kazek, a pójdźże tu. Chłopak, zobaczywszy Jaśka, podbiegi ku niemu. Gęba mu się zaśmiała. Jasiek odciągnął go na stronę. Nie widziałeś szepnął - czy redaktor Wójcicki przyjechał? Ni zaprzeczył chłopak. Aż mi to i dziwne, bo gadali łacie, że 185 m som z tej samej grupy, co to świątków podhalańskich filmowała. Znaczy się: od pana redaktora. Pewnikiem cosik się zepsuło i przyjechali dogrywać. Jakisi święty im potrzebny, chcom go wypożyczyć na kwilę. Kierowniczki nie było, bo do Prezydium poszła, nie chcieli na nią czekać, ale mus. Gadali, co im się straśnie śpieszy. Jeden, taki czerwony na gębie, skrzyczał tatę, że im nie chce świętego wydać. Ale bo to tato winien? Pan Teodor całkiem inkszy, człowieka uszanuje, głosu nie podniesie, a ten ino wrzeszczy i jakimsi papierkiem macha, że ma polecone świętego brać. Kierowniczka dopiero co się wróciła, kłócą się tam na górze... — podniósł oczy w stronę okien pierwszego piętra. Jasiek gorączkowo usiłował jakiś sens wysupłać z tej chaotycznej opowieści. Choroba, nic tu nie gra. Ale jak się upewnić? W drzwiach Muzeum ukazało się dwóch mężczyzn. Dźwigali ostrożnie jakiś wielki kloc owinięty w szmaty i starannie osznurowany. Jeżeli... — Anka, spytaj, czy to święty Ambroży? — szepnął Jasiek