To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Ale nie wszyscy mają uszy na właściwym miejscu, nie wszyscy. Pelle sprawdził cichaczem. Miał oczywiście uszy. Na właściwym miejscu. Podszedł do Miry i jej małych i próbował coś podsłuchać, ale nic akurat nie mówiły, goniły tylko motyle w trawie. Po chwili sprzykrzyło mu się. Ale że miał dziś dzień ciekawości, wrócił do dekarza i spytał, dlaczego Mans musiał wziąć słomę od Oskara Pers-sona, kiedy oni sami mają wielką stertę za stodołą. No i dowiedział się, że Folke ma słomę młóconą maszyną, a dachy są o wiele lepsze i mocniejsze ze słomy młóconej ręcznie. Mało kto już teraz młóci ręcznie, więc żeby mieć dobrą słomę, trzeba było się o nią z góry postarać. — Niedługo nikt już nie będzie młócił staroświeckim sposobem, a wtedy trudno będzie reperować stare dachy słomiane, a nowych dachów słomianych wcale już nie będzie — wyjaśnił Mans. — To co wtedy wujek będzie robił? — zaciekawił się Pelle. 110 trr Phi, zostanę wtedy może hrabią, będę leżeć do góry brzuchem, pluć i łapać — roześmiał się Mans Dekarz, spoglądając w słońce, a srebrno-biała broda mu zalśniła. — Wujek mógłby spróbować w cyrku rozmawiać z kotami — poradził Pelle. — Dużo ludzi by chętnie posłuchało i zarobiłby wujek mnóstwo pieniędzy. — Zastanowię się nad tym — powiedział Mans Dekarz poważnie. — Ale nie wiem, czy uda mi się koty na to namówić. One są z natury trochę nieśmiałe. Folke zaprzągł, żeby jechać po słomę. Pelle i Kaja też chcieli jechać, ale babcia powiedziała: — Nie, jak skończę z pieczeniem, pójdziecie ze mną do sandalnika, żeby wam wziął miarę. A teraz przyprowadźcie Mansa Dekarza, to napiję się z nim kawy. Wy pewnie chcielibyście soku, co? Gdy dzieci wróciły z dekarzem, babcia wyniosła tacę i postawiła na ogrodowym stole. — Mans pewnie chciałby trochę odpocząć — powiedziała. — Niech Mans sobie usiądzie w cieniu koło dzieci i porozmawia z nimi, a ja skończę pieczenie. Mam chleb w piecu, muszę pilnować, więc wypiję kawę w kuchni. A jeżeli Mans zechce opowiedzieć coś ciekawego, to usłyszę przez okno. — Zaproszenie przyjmuję i pięknie dziękuję — powiedział Mans Dekarz sadowiąc się na ławeczce. 111 Babcia nalała kawy, postawiła na stole dzbanek z sokiem i poszła zostawiając im całą górę świeżutkich błyszczących obwarzanków i pachnących racuszków. Sok porzeczkowy, przyniesiony z piwnicy, był chłodny i orzeźwiający. Można było wypić parę szklanek i wciąż nie miało się dość. — O, jak tu dobrze — westchnęła Kaja. — Po co my mamy iść do tego starego sandalnika? Lepiej by było tu zostać i przez cały dzień słuchać opowieści. — Babcia powiedziała, że on musi nam wziąć miarę. Ale ja przecież mam niebieskie aksamitne pantofle, i nigdy ich nie wkładam. Mans Dekarz zanurzał obwarzanek w kawie i z przyjemnością ssał rozmoczone ciasto. — Aha, to idziecie do sandalnika. A nigdy jeszcze tam nie byliście? — Nie. — I myślicie, że sandalnik robi pantofle z aksamitu, filcu i z innego materiału? Nie, drogie dzieci, on wycina pantofle z drzewa. — Drewniaki! — zawołał Pelle. — Więc będziemy mieli drewniaki, ty i ja, Kaja! Zabawne! — Bardzo — przyznała Kaja. — Tak, tak — mówił Mans Dekarz. — Sandalnik bardzo jest zręczny. Tak dokładnie weźmie miarę, tak dopasuje, że drewniaki leżą potem na nodze jak pantofle z najmiększej skóry. Wszyscy, co w polu pracują, noszą drewniaki, do tego się żadne skórzane buty nie nadają. 112 - Folke też! I Ola Gadda, i Stig — powiedział Pelle. — Ja nie, bo do wchodzenia na dach drewniaki nie są dobre. Ale dzieci przeważnie biegają w drewniakach, żeby butów nie drzeć. Widzieliście chyba. Teraz można dostać fabrycznie robione drewniaki w domu towarowym w Lands-kronie i w Halsingborgu, wszędzie zresztą. Tak że stary piękny zawód, sandalnictwo, wkrótce zejdzie z tego świata razem z dekarzami i ze słomianymi dachami. Ale jak macie ochotę posłuchać, to mogę wam opowiedzieć o jednym sandal-niku. O sandalniku, co zmienił zawód. — Opowiedz! — prosiła Kaja. — Dlaczego zmienił zawód? — zapytał Pelle ustami zapchanymi racuchem. — Dlaczego? No, właśnie o tym chcę opowiedzieć. Zresztą ty, dziewuszko, coś się tyle najeździła, byłaś pewnie w okolicy Kivik? — Kivik to tam, gdzie się odbywają wielkie jarmarki? — Właśnie. Toś może i widziała dom, gdzie ten sandalnik mieszkał. Mam na myśli ten stary, niski, biało otynkowany dom, aż pod dach okryty pnącymi różami. Ten mały w leszczynowym zagajniku, przy skrzyżowaniu dróg tuż za osadą. Przypomnij sobie... Kaja zmarszczyła czoło i zastanawiała się mocno. 8 — U tatusiowej mamy 113 — Tak, wydaje mi się prawie... — powiedziała trochę niepewnie. — Wisi tam nad drzwiami na esowatym pręcie z kutego żelaza stary zardzewiały szyld. Ma kształt serca. Dużego serca, wyciskanego w kratkę jak wafel, pędy róż owijają się dokoła niego, a przez środek przecina je jakby szeroka wstęga, widać, że kiedyś, dawno, była pozłacana