To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Ach, tak. Simon targał mnie za włosy i wołał: — Wio, koniku! — A co z Simonem? — zapytałem. — A co ma z nim być? — No cóż, będzie potrzebował ojca, prawda? Zwłaszcza kiedy podrośnie. Mnie na przykład ojciec zabierał na pokazy lotnicze w Farnborough. — Życie jest ważniejsze od ojców — odparła Nancy i odwróciła głowę, a ja w jakiś trudny do wytłumaczenia sposób pojąłem, że ją straciłem; że coś się między nami zmieniło. Simon podskakiwał na moich ramionach i wołał: — Wio, koniku! Wio, koniku! Tego popołudnia niebo miało kolor śliwki, ja galopowałem z Simonem po plaży, a za nami szła Nancy z nieobecnym uśmiechem. Sprawiała wrażenie małej i odmienionej. Goin’ down to shoot my ole lady… ‘cause she’s been runnin’ around with another man… Wieczorem zszedłem z mojej siódemki i zapukałem delikatnie do drzwi Nancy. Było wpół do dziewiątej, więc Simon powinien już spać. Długo się nie odzywała. W końcu zza zamkniętych drzwi dobiegł mnie jej szept: — Kto tam? — To ja, David. Mogę wejść? — Jestem nie ubrana. Fakt, że była bez ubrania, nigdy nie przeszkadzał jej otworzyć. Stałem na półpiętrze zmieszany i pełen niepewności. — Pomyślałem sobie, że moglibyśmy pójść do pubu. Znów długa chwila milczenia. — Nie mam pieniędzy. — Mnie jeszcze został funt. — Och, za jednego funta spędzimy wspaniały wieczór. A więc to tak — pomyślałem. Miała już dosyć mojego ciągłego braku pieniędzy. — Posłuchaj — zawołałem. — Jutro pójdę i znajdę jakąś pracę. Na terenach sportowych u Piotrusia Pana szukają pracowników. — Rób, co chcesz. Przeciągnąłem dłonią po włosach. Powoli doprowadzała mnie do rozpaczy. — Posłuchaj, możemy porozmawiać? — O czym? — O nas. O tobie i o mnie. — Nie mamy o czym rozmawiać. — Nancy — wyznałem, stojąc na tym mrocznym półpiętrze o ścianach wyłożonych tapetą. — Kocham cię. — Wcale nie. Potrzebujesz kogoś wytwornego i poetyckiego. — Pragnę ciebie. Chcę się z tobą ożenić. — Och, daj spokój, Dave. Nie opowiadaj głupot. — Ależ naprawdę chcę. Możesz to traktować jako oficjalne oświadczyny. — Dave, na Boga, daj mi święty spokój. Przekręciłem gałkę, ale drzwi były zamknięte na głucho. W tej samej chwili usłyszałem ciężki, rozkołysany krok na schodach i w zasięgu mego wzroku pojawiła się pani Bristow, otoczona kłębami dymu z golda jak magik. Stanęła na półpiętrze i obserwowała mnie, więc nie miałem innego wyjścia jak wycofać się do pokoju numer siedem i zamknąć za sobą drzwi. Stanąłem na krześle, wystawiłem głowę przez mansardowe okno i żałośnie kontemplowałem dachy domów oraz odległe Downs. Nadciągał wieczór, brzeg morza rozświetlał już żółty blask sodowych latarń. Morze szumiało i szumiało, liżąc kamienistą plażę. Nie istnieje na całym świecie bardziej nużący i żałosny dźwięk. Około dwudziestej drugiej usłyszałem, jak pani Bristow zamyka na noc tylne drzwi. Postanowiłem zatem jeszcze raz spróbować z Nancy. Zapewne była zmęczona. Zapewne wybrałem niewłaściwy moment, ale tak bardzo za nią tęskniłem. Już po kilku godzinach zaczynało mi jej brakować. Nie mogłem wprost znieść myśli, że nigdy więcej nie pójdzie ze mną do łóżka. Podkradłem się pod drzwi dwójki i czekałem. Automatyczny wyłącznik światła na schodach pstryknął i zapadła ciemność. Początkowo słyszałem jedynie dźwięki Radia Caroline grającego w pokoju numer cztery. Waterloo Sunset… I am in Paradise… I wtedy zdałem sobie sprawę, że ktoś mówi. I to nie Nancy. Był to męski głos; głęboki, zdyszany, skrzekliwy. Och, Boże — pomyślałem. — Ona już sobie znalazła kogoś innego. Kogoś starszego, kogoś, kto bardziej do niej pasuje. Kogoś mniej płaczliwego i poetycznego. Może to wrócił Vince. Widziałem jego zdjęcie; czarna skórzana kurtka, zalotny loczek, baczki, motocykl BSA z przyczepą. Jak z takim Rockerem pełną gębą mógł konkurować tak chudy Modd jak ja? Poza tym był ojcem Simona. Usłyszałem, że Nancy coś mówi, ale w pierwszej chwili nie rozróżniałem słów. Uklęknąłem i przyłożyłem ucho do dziurki od klucza tak, że poczułem powiew powietrza. Usłyszałem, że Nancy pyta: — …na zawsze? Jak mogę tu zostać na zawsze? — Ponieważ chcę, żebyś została tutaj na zawsze — zaskrzeczał męski głos, zadziwiająco głośno i dobitnie. — Ponieważ cię kocham i dlatego, że musisz. — A co z Simonem? — Wszystkie dzieci są przeklęte, powinnaś już o tym wiedzieć. — Ale kto się nim zajmie? — Los. On jest tylko jeszcze jedną drobiną szumowin na oceanie nocy. Powoli podniosłem się z podłogi. To nie mógł być Vince. Nancy twierdziła, że Vince mówił tylko o Eddiem Cochranie i o motocyklach. I jak mogła powiedzieć, że jestem zbyt poetyczny, skoro rozmawia z kimś, kto mówi w tym stylu: „On jest tylko jeszcze jedną drobiną szumowin na oceanie nocy”? W przypływie zazdrości walnąłem pięścią w drzwi. — Nancy! — krzyknąłem. — Nancy! Na chwilę zapadła cisza. — Nancy! — zawołałem ponownie. — Otwórz te cholerne drzwi! Ku memu zdumieniu usłyszałem, że otwiera zamek. Później drzwi się uchyliły na cztery czy pięć centymetrów. W pokoju numer dwa paliła się tylko boczna lampka z pergaminowym abażurem. Wiele razy leżałem w łóżku Nancy i patrzyłem na rysunek na tym abażurze: Wielka Armada pod pełnymi żaglami. Nancy była naga, a jej ciało lśniło od potu. Na czoło opadały zlepione, poskręcane włosy, jakby była syreną. — O co chodzi? — zapytała. — Obudzisz Simona. — Mogłabyś mieć tyle przyzwoitości, żeby mi o wszystkim powiedzieć! — wrzasnąłem. — Powiedzieć o czym? Co ty wygadujesz? — Mogłabyś mieć tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć mi, że masz już kogoś innego. Gapiła się na mnie. W taki sposób nigdy jeszcze na mnie nie patrzyła. Nie było w tym wzroku braku miłości; nie było nawet gniewu. Nie sposób opisać jej spojrzenia — kryła się w nim pełna smutku obcość, jak w oczach kogoś, kto stojąc na peronie, żegna się na zawsze. Przelotne spotkanie — pomyślałem. — Nie ma nikogo — powiedziała ze straszliwą prostotą. — Och, przecież słyszałem. Na przykład „drobinę szumowin”. Nancy pokręciła głową. — Musiałeś słyszeć radio. Tutaj nikogo nie ma. Otworzyła szeroko drzwi. Zajrzałem do pokoju, ale nie przekraczałem progu. Wyraźnie widziałem, iż nie chce, żebym wchodził