To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— A ja muszę wyprosić sobie jakiekolwiek kroki, o których w tym oto piśmie nie ma mowy. Jeżeli coś takiego nastąpi, będę uważał, że przekroczył pan swoje kompetencje. Zdaje mi się, że ma pan fałszywe mniemanie co do mojej osoby, jednak ja potrafię się bronić, nawet na drodze służbowej będę dochodził swych praw. Słowa i ton w jakim zostały one wypowiedziane ostudziły nieco komisarza, skłonił się więc grzecznie i powiedział: — Wypełniam tylko mój obowiązek. — Najpierw przyjrzymy się dokładnie tym obowiązkom — rzekł Sternau. — Przecież wczoraj w tym samym pokoju powiedział pan kapitanowi, że poszukują mnie w Hiszpanii listem gończym. Proszę mi łaskawie pokazać ten list. — Nie mam przy sobie żadnego — odpowiedział komisarz. — Czytał pan przynajmniej choć jeden z nich? — Ja… ja nie potrzebuję się tutaj z niczego tłumaczyć. — Dobrze. Widzę już jak sprawa stoi. Powiedziałeś pan kapitanowi nieprawdę. O wysłaniu za mną listów gończych w ogóle nie ma mowy. Tylko w Rodrigandzie wiedzą, gdzie przebywam, więc przekazali, aby mnie obserwować i oka ze mnie nie spuszczać. Nie mogę więc zrozumieć, skąd u pana chęć natychmiastowego aresztowania mnie i przeszukiwania moich rzeczy. Zresztą, co się tyczy mojej osoby, to absolutnie jestem do pańskiej dyspozycji, ale pod warunkiem, że całą odpowiedzialność za ten czyn bierze pan na siebie. Co się jednak tyczy rewizji, to muszę się temu sprzeciwić. W tym domu znajduje się bardzo ciężko chora kobieta, hrabianka Rodriganda, która musi mieć całkowity spokój. Jestem lekarzem i moim zadaniem jest czuwanie nad jej spokojem. Tylko prokurator może zarządzić rewizję, jeżeli uzna to za konieczne i do niego też, jeżeli pan sobie życzy mogę panu towarzyszyć, ale to wszystko. — A ja, — dodał kapitan — każdego, kto bez mojego pozwolenia odważy się wtargnąć do zamku, zastrzelę jak psa i będzie mi wszystko jedno, czy to komisarz, czy żandarm! Komisarz postanowił zmienić swoje postępowanie względem tych dwóch energicznych mężczyzn, zapytał więc tylko: — Więc będzie mi pan towarzysz w drodze do prokuratora? — Tak. — Więc proszę pójść ze mną do mojego powozu. — A tego to z pewnością nie uczynię — odparł Sternau. — Nie jestem mordercą by jechać pod eskortą żandarmów. Pan kapitan będzie tak dobry i pożyczy mi swój powóz, a pan możesz jechać za mną, tak by cały czas mieć mnie na oku. — Naturalnie kuzynie, zaraz każę zaprzęgać — rzekł. — Pojadę razem z tobą. Prokurator jest moim dobrym znajomym, zobaczymy czy nas żywcem zeżre, mociumpanie. Wszystko odbyło się wedle życzenia doktora i po jakimś czasie cała trójka wkroczyła do gabinetu prokuratora. Prokurator wstał, aby przywitać przybyłych. — Tutaj jest ten Sternau — rzekł komisarz tonem służbowym. — Dobrze! — prokurator. — Ach, pan kapitan, co pana do mnie sprowadza? — Przyjechałem, aby przedstawić mego kuzyna mniej oficjalnie, niż zrobił to pański pracownik. Prokurator nie mógł ukryć uśmiechu, skłonił się i rzekł do doktora ujmującym głosem: — Przyznam, że wolałbym tę znajomość zawrzeć w innych okolicznościach, spodziewam się jednak, że zaszła tu jakaś pomyłka, którą szybko da nam się wyjaśnić. — Jestem o tym przekonany, panie prokuratorze — odparł Sternau. — Proszę tylko łaskawie przejrzeć te papiery i dokumenty. Wyjął portfel i wręczył urzędnikowi cały szereg papierów, poczym razem z kapitanem usiedli na wskazanym miejscu, a prokurator zaczął spokojnie przeglądnąć podane materiały. W końcu wstał i w podnieceniu aż zawołał w kierunku doktora: — Ależ to nadzwyczajne, tak znamienite osoby są doktorze pańskimi protektorami, że trudno się nie zastosować do ich woli. Oto moja ręka. Proszę mi pozwolić na zaszczyt nazywania się pańskim przyjacielem oraz możliwość niesienia pomocy, oczywiście w ramach moich możliwości. Sternau uścisnął podaną rękę i rzekł: — Wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem honoru. Będę szczęśliwy jeśli zostaniemy przyjaciółmi i z wielką chęcią skorzystam z pańskiej oferty. Komisarz stał z miną co najmniej głupkowatą, prokurator zwrócił się więc do niego i rzekł ostro: — Znowu strzeliłeś pan strasznego byka. Pańskie przedstawienie było zaczerpnięte z powietrza. Urzędnik policyjny, który buduje swoje zeznania na jakiś fantazjach, nie spełnia swego zadania należycie. Podważył pan moje zaufanie. Proszę iść, ale najpierw proszę tych panów przeprosić. Komisarz, skarcony jak małe dziecko podszedł do doktora i kapitana, ze słowami: — Proszę mi wybaczyć, panowie. Sternau zamiast odpowiedzieć skinął nieznacznie głową, lecz poczciwy nadleśniczy nie mógł odmówić sobie tej satysfakcji, by nie wtrącić jeszcze parę słów na pożegnanie: — Widzisz panie, panie człowieczku, co za kozy pan strzelasz! Co się zaś tyczy przeszukiwania domu, to proszę raczej spróbować szczęścia na księżycu, mociumpanie! Zawstydzony komisarz wyszedł prędko, prokurator zaś rzekł: — Byłbym bardzo rad, gdybym mógł i to jeszcze dzisiaj dowiedzieć się od pana prawdy o wydarzeniach w Hiszpanii. Mają panowie może wolny kwadransik? — Jesteśmy na pańskie usługi, panie prokuratorze. — To wspaniale, może przejdziemy do moich prywatnych pomieszczeń. Panuje tam milsza atmosfera, znajdzie się także jakieś cygaro i dobre wino, lepiej się przenieśmy. * * * Tymczasem w Kreuznach mały Robert, zaraz po śniadaniu popędził w stronę pomieszczeń kapitan, chcąc mu zrobić poranną niespodziankę. Na podwórzu spotkał Kurta. — Dzień dobry Kurt, czy pan kapitan jest u siebie? — zapytał. — Nie — odrzekł strzelec krótko i z gniewem. — A gdzie jest? — Aresztowano go. — Aresztowano, kto to zrobił? — Jeden komisarz policji, zabrał jego i doktora Sternaua. — Pana doktora też?! Cóż oni takiego zrobili? — Nic, oni są zupełnie niewinni. — To dlaczego pozwoliłeś ich aresztować? — A co miałem robić? — Co? Uwolnić ich, ale ty masz zajęcze serce. — Do pioruna chłopcze, ty się na tym nie znasz! — Kiedy wrócą? — Czy ja wiem, byli ludzie, którzy całymi latami siedzieli w więzieniu, nawet niewinnie. — Słuchaj Kurt, gdzie ich zamknięto? — U prokuratora, jak słyszałem