To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
— Kiedy? — Wszystko tak obliczono, że panowie przybędą na miejsce równocześnie, jeżeli wyruszymy jutro. — Płyniemy jeszcze dzisiaj, jeżeli tylko ciemność nie jest zbytnią przeszkodą. — Ciemność nam nic nie zrobi. Rzeka jest tutaj bardzo szeroka, zresztą woda w nocy błyszczy się i można spokojnie odróżnić ją od brzegu. — Juarez przybędzie sam, czy też wyśle swego pełnomocnika? — Myślę, że sam. — Naturalnie z silną obstawą? — To oczywiste. Ludzi będzie miał dość. Zaraz po zdobyciu Chihuahua zaczęli do niego nadciągać całymi gromadami. — Wie pan z całą pewnością, że wytępił Francuzów? — Tak, byłem przy tym i pomagałem w walce. — Juarez sam dowodził? — Właściwie tak. Ale w walce nie brał udziału. W pierwszym rzędzie walczył Czarny Gerard, który bronił fortu, znaczne zasługi poniósł także, Niedźwiedzie Oko, wódz Apaczów — ostatnie słowa wypowiedział ze szczególnym naciskiem. Amy dotychczas przysłuchiwała się całej rozmowie w milczeniu, dopiero przy ostatnich słowach, podniosła głowę i odezwała się: — Niedźwiedzie Oko, wyjątkowo podobne nazwisko. — Prawda? Do Niedźwiedziego Serca — powiedział traper. — Tak — odparła. — Pan go znał? — Dopiero teraz go poznałem — odrzekł obojętnym głosem. — Zapewne z opowiadania? — Nie, osobiście. — Co pan mówi? Rzeczywiście poznał pan wodza o tym samym imieniu? — Tak. — Gdzie go pan spotkał? — W forcie Guadaloupe. — Co za przypadek. Indianie chętnie przybierają imiona zwierząt, ale że ten przyjął imię innego Indianina i to tak sławnego? — Pani się myli. Indianin nigdy nie przybiera cudzego nazwiska. — Nawet wtedy, gdy należy do innego szczepu? — Tym bardziej się tego wystrzega. — Do jakiego szczepu należy ten, którego poznał pan w forcie Guadaloupe? — Do Apaczów, Niedźwiedzie Serce to jego brat. — Mój Boże, słyszysz tatku? Co za szczególna historia! — Rzeczywiście — powiedział lord, którego twarz zdradzała zaciekawienie. — Musi pan wiedzieć, że Niedźwiedzie Serce zniknął bardzo dawno temu. — Tak sir. Jego brat, Niedźwiedzie Oko raz w tygodniu ściągał skalp z głowy białego. Podejrzewał, że to oni wykradli brata, a nawet, że już nie żyje. Przez długi czas bezskutecznie go szukał. — A pan go widział w forcie? — Tak. — Tego samego co zaginął? — Tego samego. Lord i córka aż podskoczyli. — Co za nowina! — powiedział lord — Nawet pan sobie nie wyobraża, jak ważną przyniósł wiadomość. Rozmawiał pan z Niedźwiedzim Sercem? — Tylko kilka chwil. Ci ludzie nie są gadatliwi. — Proszę wszystko opowiedzieć, byle prędko! — Przybył do fortu tuż przed rozpoczęciem bitwy. Podczas najbardziej krytycznej chwili, jadąc na swym rumaku wpadł na najsilniejszą pozycję nieprzyjacielską. Jego pojawienie się wywołało niespodziewane skutki. Apacze jak zelektryzowani rzucili się z podwójną siłą na Francuzów. W ten sposób przyczynił się do zwycięstwa. — Apacze nie wiedzieli wcześniej o jego obecności? — Nie. — Ani jego brat, Niedźwiedzie Oko? — Ten także nic nie wiedział. Apacze przybyli z Juarezem na pomoc oblężonej fortecy. Z początku wiodło im się nieźle, ale gdy Francuzi sformowali się w czworoboki, nazywane carres, zwycięstwo poczęło się chylić na ich stronę. Wszystko rozbiło się o te kwadraty najeżone bagnetami. Niedźwiedzie Serce, który się znajdował w forcie zobaczył to. Kazał otworzyć bfamę i w jednej chwili pogalopował, z powiewającymi piórami na głowie, pomalowany wojennymi farbami i jednym, śmiałym skokiem rzucił się w taki czworobok szerząc zniszczenie i tratując wszystko. Tym sposobem utorował drogę swoim i obudził w nich nową nadzieję na zwycięstwo. Dopiero wówczas poznali swego wodza, którego osiemnaście lat temu stracili i którego uważali za zaginionego. — O, tatku, teraz się z pewnością dowiemy czegoś nowego! — zawołała Amy. — Jeżeli to ten sam — odparł lord. Sępi Dziób zaśmiał się mimo woli, mówiąc: — Sir, ja za to ręczę. — Dowiedział się pan, gdzie przez ten cały czas przebywał? — Gdzie przebywał? Zapewne na prerii albo gdzieś w lasach. Ci Indianie wszędzie się włóczą, jak Cyganie. — Myśli pan, że przyłączy się teraz do prezydenta? — Najprawdopodobniej. — I także będzie nad Rio Sabinas? — Jestem o tym przekonany. — To wspaniale! Spytamy go o wszystko. Musi przecież wiedzieć, co się stało z pozostałymi. Jeżeli tylko doprowadzi nas na jakiś ślad, to na nowo zaczniemy poszukiwania i mam nadzieję, że tym razem z pozytywnym rezultatem. Nie było przy nim nikogo więcej, sir! — Był jeden mężczyzna, nazywał się Bernardo Mendoza. — Rozmawiał pan może z nim? Nie znam tego nazwiska. — Jeżeli się nie mylę, był ogrodnikiem w Manresie. — W Manresie, w Hiszpanii? — spytała szybko Amy. — Tak. — O Boże! To także musi mieć jakiś związek, prawda tatku? — Też mam takie wrażenie — odpowiedział lord. — Poza tym byłoby to bardzo dziwne, gdyby Niedźwiedzie Serce tylko przypadkiem spotkał się z człowiekiem z Manresy. Nie wie pan nic bliższego na ten temat? — Nie pytałem o to, ani jego, ani tej Indianki, która przy nim była. — Była przy nim jakaś Indianka? Co za jedna? — Córka Misteków, Karia. I lord i Amy spoglądali na niego z niedowierzaniem. — Karia? Siostra Bawolego Czoła? — spytała Amy. — Tak, Bawole Czoło był tam także. Powiedział to z takim spokojem, jakby chodziło o błahostkę. — Rozmawiał pan z nim? Proszę prędko odpowiedzieć — zawołała niespokojnie. — Ani słowa! Ani z nią, ani z drugą damę. Gdybym wiedział, że to panią tak będzie ciekawiło, to zasięgnąłbym dokładniejszych informacji. — Wspomniał pan o jakieś drugiej kobiecie — przerwał mu lord. — Kto to taki? — Mówiono do niej, seniorita Emma. — Emma to imię, a nazwisko? — Hm, proszę zaczekać! Jeżeli się nie mylę, nazywa się Emma Arbellez. Amy objęła ojca za szyję i zawołała ze wzruszeniem: — Słyszysz tatku! O, musimy się czegoś dowiedzieć! — Ta seniorita Emma jest widocznie zaręczona, — opowiadał dalej Sępi Dziób ze spokojem. — bo przez cały czas towarzyszył jej jeden mężczyzna. — Zna pan może jego nazwisko? — Znam. Był razem ze swoim bratem, który przedtem był żeglarzem. Nazywa się Helmer