To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

– Zrób to szybko, mój drogi – poprosiła Księżniczka. – Nie odkładaj tej roboty. – Zaraz wezmę go w obroty – obiecał Kedrigern wstając. – Tylko nie bądź dla niego zbyt srogi – ostrzegła Księżniczka. Wyszła dopilnować obiadu, a Kedrigern przystąpił do wypełnienia swojej części umowy. Zaklęcie Czarnego Ivora Gruffydda okazało się proste i łatwe do usunięcia. Zaledwie Kedrigern wymówił ostatnie słowa przeciwzaklęcia, twarz Rhysa rozjaśniła się i minstrel odetchnął z wielką ulgą. – Zaprawdę, świetny z ciebie czarodziej, mistrzu Kedrigernie – stwierdził. – Nic nie poczułem. Kedrigern uśmiechnął się skromnie i skwitował komplement niedbałym gestem. – Drobiazg. To był całkiem mały czar. – Wydawał się ogromny, kiedy tkwił w moich stopach. – Nic dziwnego. Rhys... zaciekawiła mnie pewna rzecz. – Chętnie ci odpowiem – zapewnił minstrel wstając. – No, miałem wrażenie, że kiedy przed chwilą rozmawialiśmy z Księżniczką, wszyscy mówiliśmy do rymu. Czy to prawda? Rhys ostrożnie zrobił kilka kroków. Wyszczerzył zęby do czarodzieja, śmiało obszedł jego krzesło, po czym odtańczył krótki taniec z przytupem. – Zaprawdę, nigdy nie czułem się lepiej, mistrzu Kedrigernie. Dzięki tobie mogę dojść do samego morza bez odpoczynku. Tak, istotnie wszyscy rymowaliśmy. Widzisz, czar jest nowy i świeży, więc promieniuje z twojej żony i wywiera wpływ na otoczenie. To przejdzie. Jeśli pani nie będzie pilnie ćwiczyć, już po tygodniu zacznie mówić prozą. – Tak będzie najlepiej, zważywszy na okoliczności – uśmiechnął się Kedrigern. Wieczorem zjedli we trójkę wystawny obiad i znacznie uszczuplili najcenniejsze zapasy Kedrigerna, pochodzące z najlepszych winnic Vosconu. Dawno już minęła północ, zanim odśpiewano ostatnią piosenkę, spełniono ostatni toast i zrymowano ostatni limeryk. Tłumiąc ziewanie, znużeni gospodarze odprowadzili Rhysa do pokoju gościnnego, życzyli mu dobrej nocy i udali się do sypialni. Kedrigern, odświeżony długim snem, zbudził się w jasny poranek. Przeciągnął się i ziewnął, po czym odwrócił się do Księżniczki. Nie spała i wpatrywała się w przestrzeń z nieobecną miną. – Moja droga, dobrze ci się spało? – zapytał. – Nawet lepiej, niż się spodziewałam – odparła powoli. – Lecz zbudziłam się z płaczem... – Kochanie, co to znaczy? – Śniło mi się, że znów rechotałam. Kedrigern ujął jej dłoń i uścisnął pocieszająco. Przytuliła się do niego i przez chwilę leżeli wygodnie, w cieple i spokoju. Potem Księżniczka powiedziała: – Czy słyszałeś, że wciąż rymujemy? – To niedługo minie – odpowiedział Kedrigern bez namysłu. – No, wstajemy. – Potem przypomniał sobie własne słowa sprzed chwili i zorientował się, że znowu wpadł w rytm wiersza. Oczywiście to było nieszkodliwe, ale coś w nim buntowało się przeciwko obcym czarom. – Tak – zgodziła się pogodnie Księżniczka. – Nie wolno zapominać o gościu. Kedrigern przytaknął, ale nie odpowiedział ani słowem. Cała sprawa wymykała się spod kontroli. Narzucił szlafrok i poszedł sprawdzić, co ze śniadaniem. Zastał Rhysa już na nogach, spacerującego po frontowym dziedzińcu z widoczną przyjemnością. Kedrigern pomachał do niego bez słowa. Na widok tych tajemniczych gestów Rhys zdziwił się i zawołał: – Cóż to za mina? Czyżbyś znowu miał jakieś problemy? Zirytowany Kedrigern burknął pod nosem: – Nic się nie da zrobić z tym kłopotem? – Z rymowaniem? – zapytał Rhys. – Tak. – Nie – odparł minstrel wzruszając ramionami. – Rhys, mój złoty, zróbże coś, niech to szlag! Nie wytrzymam... – zaczął z rozmachem Kedrigern, lecz przerwało mu radosne powitanie Ciapka: – Jap, Jap! Czarodziej zakrył ręką usta i wybiegł z pokoju, potykając się o podnóżek, który Ciapek przesunął podczas sprzątania. Księżniczka weszła akurat w porę, żeby zobaczyć potknięcie męża. Zauważywszy podnóżek, zwróciła się do trolla: – Ciapku, odnieś to zaraz z powrotem. Kedrigern poddał się i zaprzestał walki. Przez cały dzień i następny wszystkie rozmowy w domu i okolicy odbywały się w formie limeryku. Od tej reguły nie było wyjątków. Nawet odzywki Ciapka pasowały do szablonu. Lecz rankiem trzeciego dnia, kiedy Rhys ap Gwallter wyjechał, razem z nim ulotnił się czar rymowania. Księżniczka mówiła głosem słodkim i melodyjnym jak anioł, ale mówiła prozą. Podczas lunchu Kedrigern powiedział: – Długo to trwało, moja droga, ale nareszcie odzyskałaś głos. – Dzięki tobie, Keddie. Wiedziałam, że tego dokonasz. – No, potrzebowałem pomocy Rhysa, żeby przełamać czar. – Ale Rhys nigdy nie pomógłby ci, gdyby nie twoja moc. Wiele razy powtarzałeś, że bardowie z Cymrii zazdrośnie strzegą swojej magii. Jeszcze piwa? – Tylko kropelkę, dziękuję. – Kedrigern zamyślił się na chwilę. – Tak, chyba masz rację. To była zwykła zawodowa przysługa, ale nie uzyskałbym niczego, gdybym nie był czarodziejem o ustalonej renomie. – Właśnie. Więc zasługa należy do ciebie. – To był dla mnie zaszczyt, moja droga. A teraz, kiedy już odzyskałaś głos jak to uczcimy? Wydamy przyjęcie? – Ale kogo zaprosimy? Wcale nie pamiętam mojej rodziny, a wszyscy moi przyjaciele to żaby – zwróciła mu uwagę Księżniczka. – Raczej nie ma sensu ich zapraszać. A twoi przyjaciele rozproszyli się po całym świecie. – To prawda – przytaknął Kedrigern. – A jednak powinnaś częściej widywać ludzi. Nawet obcych. Nawet jeśli to oznacza... – urwał, przełknął ślinę i zniżonym głosem dokończył: – ...podróż