To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
– Wynik wojny nie był twoją winą – zaprotestował Pham. – Służyłeś krajowi odważnie i dobrze. Moim jedynym życzeniem jest, żebyś zachowywał się tak samo w obecnej wojnie. – Teraz nie ma wojny – zdecydowanie odparł Nguyen. – Jest. – Wyraz rozczarowania pojawił się w oczach Phama. – Chciałbym, żebyś nie utracił swojego zamiłowania do walki. – Nic nie utraciłem – sprostował Nguyen. – Zdobyłem tylko wiedzę na temat wagi ostrożności. Ben starał się zmienić bieg rozmowy, która przeradzała się w kłótnię, i powrócić do sedna sprawy. – Dowiedziałem się, że pan był ostatnim, który widział Tommy’ego Vuonga przed śmiercią. – To prawda. Wracaliśmy razem pieszo z Silver Springs do Coi Than Tien. Mamy tylko dwa samochody – teraz jeden – więc często chodzimy do miasta pieszo. – Czy Vuong nie wydawał się panu zdenerwowany? Przestraszony? – Tylko głupiec nie czułby się przerażony, kiedy śmierć krąży wokół nas. – Nguyen zawahał się na moment. – Ale było coś... dziwnego w zachowaniu Tommy’ego tamtego wieczoru. Jakby coś przeczuwał. W końcu coś interesującego. – Ma pan jakieś sugestie? – Nie. Wtedy wydawało mi się, że to po prostu słowa dyktowane podnieceniem, które ogarnęło nas wszystkich. Dopiero kiedy zginął, zastanawiałem się, czy nie miały większego znaczenia. – Czy widział pan coś... lub kogoś... niezwykłego po drodze do domu? – Nie. Pożegnaliśmy się przed ogrodzeniem. Wróciłem do domu... i zakładałem, że on wrócił do swojego. – Więc nie był pan na miejscu morderstwa. Niewielkie wahanie. – Nie. – I nie widział pan, co się stało? Pułkownik Nguyen patrzył prosto w oczy Bena. – Nie. – I nie posiada pan innych informacji na temat morderstwa? – Ja... nie. Nic więcej poza tym co już panu powiedziałem. Ben nie potrafił jasno sprecyzować tego wrażenia, ale był prawie pewien, że pułkownik Nguyen coś ukrywa. Ale dlaczego miałby kłamać? – Czy planujesz więcej ataków na obóz ASP? – zwrócił się do Phama. Pham zmierzył go zimnym spojrzeniem. – Nie będę dyskutować o naszych planach. – Wiem, że działasz w dobrej wierze – łagodził Ben. – Ale taka brawura może przynieść szkodę waszym ludziom. – Jeśli nie zareagujemy, mordercy wypędzą nas z naszych domów. – Jeśli rozpoczniecie konfrontację z ASP doprowadzicie do zniszczenia Coi Than Tien. A może nawet i Silver Springs. – Nie będziemy się zastanawiać... Grzmot jakby pioruna przerwał debatę. Cała czwórka odwróciła się w kierunku odgłosu, sto metrów dalej ciemność rozświetliły płomienie. Coi Than Tien płonęło. Rozdział 30 – To dom Tryonga! – krzyknął pułkownik Nguyen. Drewniany barak pochłaniały płomienie. Cała czwórka ruszyła w stronę pożaru. Ben w biegu zauważył czarną półciężarówkę oddalającą się na pełnym gazie. Było zbyt ciemno, żeby odczytać tablice rejestracyjne, zakładając, że w ogóle tam były. Kiedy dobiegli na miejsce, dom Truonga był już jedną wielką pochodnią. Ciemny dym drażnił ich płuca i powodował ataki kaszlu. Ben odwrócił oczy od oślepiającej jasności płomieni. – Czy jest tu jakiś telefon? Pułkownik Nguyen smutnie potrząsnął głową. – A najbliższy posterunek straży pożarnej jest w sąsiednim hrabstwie – dodał. Żywioł szalał, płomienie zdawały się sięgać nieba. Żar był nie do wytrzymania, na czole Bena pojawiły się krople potu. Żadnych szans na uratowanie domu. Nie wiedzieli, czy ktoś nie czeka na ratunek w gorejącym budynku. Nie mogli pozwolić, aby pożar dalej się rozprzestrzeniał. Tylko jak? Ben bezradnie rozejrzał się wkoło. Musieli coś zrobić i to szybko. – Jest tu jakaś studnia? – spytała Belinda. – Tak – potwierdził pułkownik. – Na północ od fermy. A w sieni fermy są wiadra. – Ben i ja zorganizujemy brygadę pożarową. Wy dwaj upewnijcie się, że nikt nie został w środku. Pułkownik Nguyen skinął głową. Bez dodatkowej dyskusji Ben podążył za Belindą w kierunku fermy. Bez trudu znaleźli kilkanaście wiader i studnię. Blask pożaru dokładnie oświetlił teren. Ben zakręcił kołowrotkiem, spuszczając wiadro. Napinając mięśnie, wyciągnął je ze studni i poniósł w kierunku domu Truonga, rozpryskując i rozlewając wodę po drodze. Trzask płomieni odebrał jak ironiczny śmiech żywiołu; ogień pochłonął wodę i wzbijał się coraz wyżej. Nigdy nie ugaszą pożaru. Ben wrócił biegiem do studni. Mieszkańcy Coi Than Tien również kierowali się w jej stronę. Belinda ustawiła dwóch silnych mężczyzn przy korbie, aby napełniali wiadra. Pozostali utworzyli szereg od studni do ognia. Jeden drugiemu podawał pełne wody wiadra. Brygada antyogniowa Belindy dostarczała wodę szybko i nieprzerwanie. Może uda im się utrzymać pożar pod kontrolą, pomyślał Ben, biegnąc z powrotem w kierunku domu Truonga. Na moment zamarł, wśród płomieni dostrzegł sylwetkę pułkownika. Chwiejąc się i kaszląc, Nguyen wyłonił się z dymu