To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Za nimi Garuth dostrzegł inną znajomą postać – krępą, przysadzistą, ze szpakowatymi, sztywnymi włosami i ostrymi rysami. To był przełożony Hunta z Houston, a obok niego stała rudowłosa dziewczyna, która tam również pracowała. Oprócz nich zauważył nieznajomego mężczyznę i drugą kobietę. Garuth zmusił się do zrobienia kroku i mimo oszołomienia zobaczył, że Hunt wyciąga rękę w ziemskim geście pozdrowienia. Garuth wymienił z nim serdeczny uścisk dłoni, a potem z pozostałymi. Nie byli tylko złudzeniem optycznym; byli prawdziwi. Thurienowie musieli ich na tę okazję sprowadzić z Ziemi w sposób nie znany w czasach Minerwy. Potem odsunął się, żeby jego towarzysze mogli przywitać się z Ziemianami, i powiedział spokojnie do laryngofonu, który łączył go z Shapieronem, lecącym niedaleko thurieńskiego statku. – ZORAC, czy ja nie śnię? Czy to się dzieje naprawdę? ZORAC mógł śledzić wydarzenia za pośrednictwem zminiaturyzowanych kamer telewizyjnych, które Ganimedejczycy ze statku mieli zamontowane w noszonych na głowie słuchawkach. – Nie wiem, co masz na myśli – odpowiedział w słuchawkach ZORAC. – Widzę jedynie sufit. Wszyscy leżycie w czymś w rodzaju foteli i nie poruszyliście się od dziesięciu minut. Garuth nic nie rozumiał. Rozejrzał się i zobaczył, że Hunt i Calazar zbliżają się do niego przez tłum Ganimedejczyków i Ziemian. – Widzisz ich? – zapytał dyskretnie. – Kogo? Zanim zdołał odpowiedzieć, odezwał się inny głos: – To nie był ZORAC. To ja naśladowałem jego głos. Pozwól, że się przedstawię – jestem VISAR. Chyba już czas, żeby wyjaśnić parę rzeczy. – Ale nie tutaj – powiedział Hunt. – Przejdźmy się po statku. Trzeba wyjaśnić wiele rzeczy. Garuth popadł w jeszcze większe zdumienie. Hunt słyszał i rozumiał wymianę zdań, chociaż nie nosił żadnych urządzeń audiowizualnych, a rozmowę prowadzono po ganimedejsku. Calazar czekał, aż zakończą się powitania. Potem skinął ręką i poprowadził mieszaną grupę Ziemian i Ganimedejczyków w głąb ogromnego statku kosmicznego z Thurien, odległej teraz zaledwie o parę godzin lotu. Rozdział szesnasty Hunt i Danchekker znajdowali się gdzieś w bezmiarze przestrzeni kosmicznej. Ogromne, mroczne pomieszczenie wypełniały kabiny, które wyglądały jak budki telefoniczne, a między nimi na podłodze jaśniały sadzawki przytłumionego światła, poza tym wszystko ginęło w ciemnościach. Dominowało słabe, trupio białe światło gwiazd, jasnych i nie mrugających. Po powitaniu Shapierona w okolicach układu Gwiazdy Gigantów Jerol Packard, który do tej pory już doszedł do siebie, uznał, że należy zostawić obie grupy Ganimedejczyków we własnym towarzystwie. Pozostali Ziemianie przyznali mu rację. Skorzystali z uprzejmości VISARA, żeby złożyć parę „wizyt” i poznać osiągnięcia thurieńskiej cywilizacji. Packard i Heller udali się do Thurios, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o systemie społecznym, podczas gdy Caldwell i Lyn wybrali się na dłuższą wycieczkę z przystankami co parę lat świetlnych, by poobserwować w działaniu thurieńską technikę kosmiczną. Hunt i Danchekker, zaciekawieni operacją przechwycenia Shapierona, chcieli się dowiedzieć, jak generowano energię potrzebną do wytworzenia ogromnej czarnej dziury i jak przesyłano ją na tak niezmierną odległość. VISAR zaoferował się pokazać im thurieńską siłownię i natychmiast znaleźli się w jednej z nich. Stali pod wielką, przezroczystą kopułą, stanowiącą część zawieszonej w przestrzeni konstrukcji. Ale cóż to była za konstrukcja! Na prawo, na lewo, z przodu i z tyłu kopuły ciągnęły się, zaginając łagodnie ku górze, metalowe ramiona o zawiłej architekturze i zbiegały się w oddali, sprawiając swym ogromem niemal przerażające wrażenie. Ziemianie stali w punkcie przecięcia dwóch płytkich półksiężyców, jakby odcinków równika i jednego z południków na globusie. Końce czterech półokrągłych ramion podtrzymywały długie, wąskie, cylindryczne kształty, których osie zdawały się zbiegać w odległym miejscu – jak cztery gigantyczne lufy wymierzone w cel. Trudno było ocenić, jak daleko sięgają, ponieważ brakowało znajomych punktów odniesienia. Z jednego boku, nieco dalej, znajdowała się identyczna konstrukcja, składająca się z dwóch przecinających się półksiężyców, zakończonych czterema cylindrami, a dalsze szczegóły gubiły się z powodu odległości i skrótu perspektywicznego. Z drugiej strony widniała kolejna konstrukcja, a następne u góry oraz u dołu. Hunt stwierdził, że wszystkie rozmieszczone są symetrycznie w przestrzeni wokół wspólnego środka i stanowią wycinki wyimaginowanej sfery – jak fragmenty podartego i rozrzuconego rysunku technicznego – a lufy są gwiaździście wycelowane w środek. W oddali, w centrum tej konfiguracji, wisiała w próżni niesamowita aureola z zamglonego, rozproszonego światła gwiazd, zabarwiona domieszką fioletu. VISAR dał im trochę czasu, by się napatrzyli, a potem ich poinformował: – Znajdujecie się teraz jakieś osiemdziesiąt milionów kilometrów od układu Gwiazdy Gigantów, w czymś, co nazywa się streserem. Jest ich sześć i razem wytyczają granicę wokół sferycznego wycinka przestrzeni. Każde z ramion ma długość rzędu ośmiu tysięcy kilometrów. W takiej właśnie odległości znajdują się cylindry, co powinno dać wam wyobrażenie o ich rozmiarach. Danchekker spojrzał na Hunta w osłupieniu, uniósł głowę, żeby ponownie ogarnąć wzrokiem widok, a następnie znowu popatrzył na Hunta. Hunt odpowiedział mu szklanym wzrokiem. VISAR kontynuował: – Stresery indukują zakrzywienie czasoprzestrzeni, które zwiększa się w kierunku środka, powodując kolaps w samym centrum i powstanie czarnej dziury. – Z nicości wyłonił się jasnoczerwony krąg, którym VISAR zaznaczył zamglony obszar