To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie słyszała nic z wyjątkiem szaleńczego bicia własnego serca. Zmusiła się do patrzenia w górę, na gwiazdy, choć nawet te kropeczki świetlne raniły ją jak ostre szpilki. Nieustający brzęk kluczy przytroczonych do paska gwałci ciela przebił się jakoś przez czarną zasłonę nieświadomości Bel, gdy napast nik przypierał ją do zimnych, chropowatych cegieł, darł na niej ubranie i trzy mał tak silnie, że zadawał jej ból. Ale ten ból był niczym w porównaniu z niewyobrażalnym cierpieniem, z czymś niepojętym, szokującym i przeraź liwym jak uderzenie pioruna, z bólem ostrym jak nóż zatopiony w brzuchu i obrócony w ranie. Wreszcie napastnik stęknął i osunął się na nią całym swym ciężarem, nie mogąc złapać tchu. Jego uścisk zelżał. Bel zdołała mu się wyrwać, ale krzyk uwiązł jej w gardle. Rzuciła się do ucieczki. - Piśnij tylko słowo, a twój stary za to zapłaci! - wrzasnął jeszcze za nią. Oślepiona od łez, w podartym ubraniu, z potarganymi włosami, wbiegła na oświetloną ulicę, pełną przechodniów. Nie zapamiętała nocnego stróża, który zderzył się z nią i w pierwszej chwili wziął ją za pijaczkę, a potem 3 - Książę 33 zaprowadził do schroniska magdalenek. Nie pamiętała również kobiet, któ re się nią zajęły. Utkwiły jej w pamięci tylko trzy dni, które przesiedziała na łóżku oparta plecami o nagą ścianę, z podciągniętymi pod brodę kolanami, powtarzając sobie nieustannie w myśli: teraz tylko do tego się nadaję... Jej dotychczasowe życie zostało przerwane tak definitywnie, jakby spra wiła to śmierć. Ona - pedantyczna, poważana panna Hamilton - wiedziała teraz lepiej niż ktokolwiek, jak niewyobrażalnie cienka jest granica między przyzwoitym życiem a jawną hańbą. Całe stulecia minęły od czasów, gdy była wytworną panną z ziemiańskiej rodziny, chętnie odwiedzaną przez sąsiadów, udzielającą się po nabożeń stwie w szkółce niedzielnej dla wiejskiej dziatwy, bywającą od czasu do czasu na balach. Teraz stała się całkiem innym człowiekiem, zgubiona i upodlona jak uliczne dziewczyny, które przybywały do tego schroniska, by dostać coś do jedzenia, znaleźć chwilową osłonę przed zimnem lub poddać się kuracji rtęciowej, skutecznej na ich okropne schorzenia. Bel nie miała się do kogo zwrócić. Odwiedziny u tatusia nie wchodziły w rachubę. Nie mogła powiadomić władz i wskazać napastnika, gdyż na czelnik największego z londyńskich więzień miał bez wątpienia znajomości na Bow Street. Nie zdołałaby powstrzymać go od dalszych napaści. Na trzeci dzień jedna z ulicznic, które znalazły tu schronienie, próbowała nawiązać kontakt z Belindą, zwiniętą w kłębek i wpatrzoną w ścianę. Do Bel nic nie docierało do chwili, gdy bezczelna, starzejąca się już ladacznica, pochylając się nad nią, szepnęła chytrze: - Z taką buźką jak ty i z tym jaśniepańskim gadaniem poleciałabym w dyrdy do Harriette Wilson, żeby mi naraiła dzianego opiekuna. Dopiero byś miała życie! Dopiero na te słowa Bel spojrzała na nią innym wzrokiem. To nazwisko słyszała nieraz wymawiane szeptem. Boska Harriette Wil son, tak o niej mówiono. Pierwsza dama londyńskiego półświatka. Zarówno ona, jak jej siostry były kurtyzanami w wielkim stylu, ,,cypryjkami". Trzy siostrzyczki urządzały co sobota, po spektaklu w operze, przyję cia, którym nie mogły dorównać żadne inne... może z wyjątkiem tych w klu bie White'a, zrzeszającym najbogatszych i najwybitniejszych londyńczyków płci męskiej. Plotka głosiła, że książę regent, zbuntowany geniusz lord By ron, a nawet wielki Wellington przebywali niekiedy w towarzystwie owych dam. Dolph również obracał się w ich kręgu. No, no!... Być może zostanę ko chanką mego najgorszego wroga! - pomyślała Bel i blady, zimny uśmiech 34 pojawił się na jej twarzy. Jakże byłby upokorzony - tak samo jak ona w tej chwili - jaki bezsilny i rozwścieczony, gdyby się przekonał, że ona woli zostać kochanką pierwszego lepszego niż jego żoną! A niech tam! Przecież nawet to, co się teraz stało, wynikało z jego winy! Opiekun... Cudowne słowo! Ktoś, kto będzie jej pomagał, odganiał wszelkie troski. Ktoś, kto będzie dla niej zawsze miły, nigdy jej nie skrzywdzi. Ten pomysł, szalony i niebez pieczny, rozpłomienił jej mózg jak wysoka gorączka. Czemuż by nie? Była i tak nieodwołalnie odarta z czci. Nawet Mick Braden, gdziekolwiek się te raz obracał, nie ożeniłby się ze zhańbioną dziewczyną. Myśl o tej pierwszej, dziecinnej miłości napełniła Bel niesmakiem. Jakże się na nim zawiodła! Teraz mogła przyznać się do swych podejrzeń. Mick prawdopodobnie był teraz w Londynie, figlował z dziewuchami w jakiejś gospodzie i korzystał z rozkoszy stanu kawalerskiego przed powrotem do Kelmscot, przekonany, że wierna Bel cierpliwie go tam oczekuje. Co za głupiec! Gdyby nie złudne nadzieje, które z nim wiązała, byłaby do tej pory mężatką i nie przydarzyłoby się jej nic złego, myślała z goryczą. Ale teraz Harriette Wilson nauczy ją, jak dbać o swoje dobro! Kipiący w niej gniew stawał się coraz silniejszy, coraz bardziej niebez pieczny. Miała zbyt wiele dumy, by zdać się na łaskę słynnej kurtyzany. Nie! Bę dzie z nią rozmawiała jak z równą sobie. Zaproponuje swej mentorce pro cent od pieniędzy otrzymanych od przyszłego opiekuna w zamian za wpro wadzenie jej do półświatka i wskazówki dotyczące profesji kurtyzany. Co ma w końcu do stracenia?! W chwilę później Bel zbierała się już do wyjścia. Ręce jej drżały lekko, gdyż zdawała sobie sprawę z zuchwałości swoich zamiarów. Wiedziała, że nie jest w tej chwili zdolna do logicznego myślenia, ale kierował nią lodo waty, głęboko zakorzeniony gniew i było jej już wszystko jedno. Podzięko wała dobrym ludziom, którzy opiekowali się nią przez ostatnie trzy dni, i wy dobyła od podstarzałej ulicznicy adres Harriette Wilson. Owinąwszy się szczelnie peleryną, wyruszyła na spotkanie nowego życia. Pogoda była zmienna: to chmury, to znów słońce. Bel wiedziała, że czekają daleka droga z tłoku, zgiełku i brudu śródmieścia Londynu, poprzez zaułki nędzarzy, do eleganckiej dzielnicy Marylebone, na północ od Mayfair, gdzie ulice były czyste i szerokie, a nowy Regenfs Park wabił spadzistymi, pokry tymi murawą tarasami. Przepełniający Bel gniew zwinął się wjej piersi jak wąż i nie pozwalał odetchnąć. Dziewczyna od kilku dni nie jadła, ale głód był niczym w porównaniu ze straszliwą żądzą zemsty. 35 Opiekun... Cudowne słowo. Nie musi być przystojny. Nie musi być młody. Powtarzała to sobie, przemierzając energicznym krokiem ulice Londynu, nie oglądając się za siebie, z rękoma skrzyżowanymi obronnym ruchem na piersi