To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Pogoda wspaniała — cicho i słonecznie. Pomiary astronomiczne poczynione w południe 14 grudnia: 89°37' S, obliczenie drogi: 89°38'5". Tego dnia zatrzymaliśmy się na 89°45' S po przebyciu 14,8 kilometra, to znaczy ośmiu minut szerokości geograficznej. Przed południem pogoda była wciąż jeszcze piękna, ale po południu kilka razy przeszła nad nami królika śnieżyca z południowego wschodu. Tego dnia panował w namiocie uroczysty nastrój. Wydobyliśmy znowu naszą flagę i przywiązaliśmy ją jak poprzednio do dwóch kijków narciarskich. Następnie zwinęliśmy ją i złożyliśmy na sankach gotową do wywieszenia. Tej nocy budziłem się kilkakrotnie z podobnym uczuciem, jakiego doświadczałem jako mały chłopiec w wieczór wigilijny, zanim jeszcze zaczęło się właściwe święto. Było to pełne napięcia oczekiwanie na coś, co miało się stać. Rankiem 15 grudnia powitała nas przepiękna pogoda, jakby stworzona do zdobycia bieguna. Coś mi się wydaje, że tego dnia szybciej niż zwykle zjedliśmy śniadanie i śpiesznie wyszliśmy z namiotu. Ustawiliśmy się jak zwykle: przewodnik, Hanssen, Wisting, Bjaaland i drugi przewodnik. Koło południa według kół pomiarowych osiągnęliśmy 89°53' S. Od dziesiątej rano rozpoczęła się lekka bryza z południowego zachodu i niebo przykryło się chmurami, tak że w południe nie można było wykonać pomiarów. Przez warstwę chmur jednak raz po raz przeświecało słońce. Pokrywa śnieżna była nieco inna niż w ciągu ostatnich dni. Chwilami jechało się bardzo dobrze, a chwilami znów śnieg był zdecydowanie zły. Posuwaliśmy się naprzód całkiem automatycznie, tak samo jak zwykle. Mówiło się niewiele, ale tym pilniej pracowały oczy. Szyja Hanssena zrobiła się dwa razy dłuższa; tak ją wyciągał i wykręcał, aby wybiec wzrokiem choć parę milimetrów dalej. Mimo że wypatrywał sobie oczy, nie mógł zobaczyć nic oprócz monotonnej, bezkresnej równiny. Psy zachowywały się spokojnie, widać było, że okolica osi ziemskiej zupełnie ich nie interesuje. O trzeciej po południu ze wszystkich sanek zabrzmiało jednocześnie: — Stój! — Jak wykazywały nasze koła pomiarowe, staliśmy na biegunie. Cel został osiągnięty. Nie mogę powiedzieć, że osiągnąłem wówczas cel mego życia. Wiem, że brzmiałoby to o wiele wspanialej, byłoby jednak grubą przesadą. Wolę być szczery i powiem, że zapewne nikt nie był bardziej oddalony od celu swego życia niż ja w owej chwili. Od dzieciństwa marzyłem o biegunie północnym, a zdobyłem południowy. Tak więc znajdowaliśmy się na biegunie. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że nie stoimy dokładnie w tym punkcie. O tej porze dnia i z tymi instrumentami, jakimi dysponowaliśmy, niemożliwe było wyznaczenie bieguna z całą dokładnością. Byliśmy jednak tak blisko celu, że tych parę kilometrów, jakie, być może, dzieliły nas jeszcze od niego, nie miały już żadnego znaczenia. Zatrzymawszy sanki podeszliśmy do siebie z gratulacjami. Mieliśmy wszelkie podstawy, aby nawzajem okazać sobie uznanie za to, czego wspólnie dokonaliśmy. Sądzę, że silne uściski dłoni, które teraz wymieniliśmy, wyrażały to właśnie uczucie. Po tym pierwszym uroczystym akcie przystąpiliśmy do drugiego, najdonioślejszego i najbardziej radosnego w ciągu całej wyprawy — do podniesienia naszej flagi. Miłością i dumą promieniało pięć par oczu, wpatrujących się w sztandar, który rozwijał się na wietrze, aby załopotać nad biegunem. Postanowiłem, że samego zatknięcia flagi — : moment historyczny — dokonamy wszyscy jednocześnie. Nie jednemu się to należało, lecz wszystkim, którzy narażali w walce życie i poszli na złą i dobrą dolę. Był to jedyny sposób, aby tutaj, na tym odludnym pustkowiu, wyrazić towarzyszom mą wdzięczność. Czułem też, że intencja moja została właściwie zrozumiana. Pięć szorstkich, zniszczonych mrozem dłoni zatknęło powiewającą flagę na południowym biegunie geograficznym. — Stawiamy cię oto, ukochany nasz sztandarze, na biegunie południowym i nadajemy całej okolicznej równinie miano Ziemi Króla Haakona VII! Wszyscy obecni będą na pewno do końca życia wspominać ów moment. Od długich, pompatycznych ceremonii trzeba się było w tych stronach odzwyczaić — im krócej, tym lepiej! Zaraz po tym zabraliśmy się do spełnienia obowiązków dnia powszedniego. Po ustawieniu namiotu Hanssen musiał zabić Helgego