ďťż

To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Jak się nazywa ten Anglik? - Jared Danemount, ksišżę Morlandu. - Lani zmrużyła oczy słyszšc, jak Cassie wstrzymuje oddech. - Czy to on? Wróg? - Tatuœ mówił ci o nim? Lani skinęła głowš. - Wiesz, że Charles dzieli się swymi wszystkimi kłopotami. Ale powiedział tylko tyle, że obawia się nadejœcia Anglika. Czy to może być właœnie ten? Cassie żałowała, że nie pamięta już, co tatuœ powiedział wtedy w Marsylii. - Nie wiem... nie jestem pewna. - Była prawie przekonana, że ów Anglik nie może być człowiekiem, z powodu którego ojciec uciekł z Francji. - Powiedziałaœ posłańcowi, żeby ostrzegł ojca? - Nie jestem głupia. Oczywiœcie że tak. - Przygryzła dolnš wargę. - Jeœli to on, czy ojcu grozi poważne niebezpieczeń stwo? - Nie wiem. - Cassie rozpaczliwie starała się przypomnieć sobie wyraz twarzy człowieka z plaży. Siła, energia, lekkomy œlnoœć. Co będzie, jeœli zwrócš się przeciwko ojcu? - Tak, myœlę, że tak. - W takim razie nie możemy polegać na posłańcu. Powie działam mu, gdzie ojciec zwykle maluje, ale i tak może mieć trudnoœci z odnalezieniem go. - Skrzywiła się. - I możliwe, że nie będzie się bardzo starał. Tutejsi ludzie niechętnie wspi najš się na Mount Pelee. - Ja pójdę - powiedziała Cassie. - Jeżeli Anglik najpierw przyjdzie tutaj, staraj się odesłać go z kwitkiem. - O co chodzi? - W drzwiach swego pokoju ukazała się Klara Kidman. Trzymana w ręku œwieca oœwietlała ponury wyraz jej twarzy. - Kto to był? - Posłaniec od króla. - Cassie schwyciła jš za ramię. Muszę odszukać ojca. - Nie zrobisz tego - powiedziała Klara. - Szanujšcy się ludzie nie biegajš na rozkaz pogańskiego władcy. Poczekaj, aż ojciec wróci do... - Idę. - Cassie zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Poœpiesznie narzuciła na siebie strój i założyła buty do konnej jazdy, które zdjęła zaledwie parę godzin temu. Ubra- 38 POGANKA nie ochroni jš przed krzakami i skałami. Będzie musiała iœć pieszo; okolica była niedostępna dla konia. Po kilku minutach wybiegła z pokoju, lecz zatrzymała się niechętnie widzšc, że Lani i Klara nadal stojš na korytarzu. - W porzšdku, Cassie - szybko powiedziała Lani. - Wytłuma czyłam Klarze, że Charles życzyłby sobie, żebyœ do niego poszła. - Wcale nie jestem pewna, czy się z tym zgadzam. Oczeku ję, że wrócisz przed zmierzchem - powiedziała surowo Klara. - Z pisemnš wiadomoœciš od ojca, że twoja wędrówka była ważna i niezbędna. Cassie nie miała pojęcia, czy zanim się œciemni, uda jej się odnaleŸć ojca. Ojciec kršżył naokoło wzgórz jak wyrzucony z wulkanu popiół; nigdy nie było wiadomo, gdzie się znajduje w danej chwili. - Zrobię, co w mojej mocy, by go jak najszybciej odnaleŸć. - Przed zmierzchem - powtórzyła Klara. Cassie poczuła rosnšcy gniew. Co ma robić? Wycišgnšć go spod ziemi? Całe jej napięcie i niepokój nagle eksplodowały. - Powiedziałam, że zrobię... - ChodŸ. - Lani otoczyła Cassie ramieniem i odcišgnęła od Klary. - Zejdę z tobš ze wzgórza. Chyba nie potrzebujesz po chodni? Wkrótce będzie œwit. Czy ubrałaœ się ciepło? - Tak. - Lani jak zwykle wkroczyła w œrodek starajšc się odgrodzić jad Klary od wœciekłoœci Cassie. Cassie zdawała sobie sprawę, że Lani ma rację. Nie powinna tracić czasu na scysje z Klarš w chwili, gdy tatuœ może być w niebezpieczeń stwie. Gdy tylko znalazły się na werandzie, odsunęła się od Lani. - Przepraszam, już mi przeszło. Po prostu niepokoję się o ojca. - Ja też - odparła łagodnie Lani. - I nie ma za co przepra szać. Rozumiem cię. Lani zawsze jš rozumiała. - Wracaj do domu - powiedziała opryskliwie Cassie. Masz na sobie tylko szlafrok, a na dworze jest chłodno. Lani skinęła głowa. - Niech cię Bóg prowadzi, przyjaciółko. Charles nie jest godnym przeciwnikiem dla tego człowie ka, pomyœlała Lani spoglšdajšc w twarz Anglika. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by stwierdzić, że Jared Danemount jest 39 IRIS JOHANSEN równie chłodny i opanowany, jak najlepsi wojownicy z jej wioski. Dobrze, że wraz z Cassie zadbały o nadzwyczajne œrodki ostrożnoœci. - Bardzo żałuję, że przebył pan taki szmat drogi na darmo, Wasza Wysokoœć. Charlesa tutaj nie ma. - A gdzie jest? - Popłynšł łodziš na wyspę Mani. To doskonałe miejsce do malowania. - Doprawdy? - Wyraz twarzy księcia nie uległ zmianie, ale Lani pochwyciła w jego tonie nutę niezadowolenia. - Słysza łem, że lubi malować tutaj. - Jego wzrok powędrował ku œcieżce wiodšcej na Mauna Loa. - Albo w pobliżu wulkanu. - To artysta, a oni nigdy nie sš zadowoleni. - Zaczęła zamy kać drzwi. - A teraz, jeœli pan pozwoli, mam do wypełnienia obowišzki. Miłego dnia, Wasza Wysokoœć. - Zaczekaj. - Wsunšł w drzwi stopę. - Muszę znaleŸć... - Kto to jest? - spytała Klara podchodzšc do Lani. - Same kłopoty. Czy to jeszcze jeden poganin? Nie mogła nadejœć w mniej odpowiedniej chwili. Lani mia ła nadzieję, że Anglik odejdzie, zanim pojawi się Klara. - Nie, to Anglik, ale właœnie wychodzi. - No, niezupełnie. - Danemount gwałtownie otworzył drzwi. - Mam jeszcze kilka pytań. - Spojrzał na Klarę. -Jared Danemount, ksišżę Morlandu. A pani jest...? - Klara Kidman. Prowadzę dom i nie ma pan... - Zamilkła i nachmurzyła się. - Ksišżę? Angielski ksišżę? Naprawdę? Skinšł głowš. - Chciałbym się dowiedzieć, gdzie przebywa pan Charles Deville. Rozumiem, że opuœcił wyspę? - Ależ skšd, nie opuœcił wyspy! - odparła Klara. - Znowu poszedł na ten wulkan. Danemount spojrzał na Lani lodowatym wzrokiem. - Naprawdę? - mruknšł. - Musiałem Ÿle zrozumieć. - Wkrótce powróci. Dzisiaj wczesnym rankiem przybył po słaniec od króla i córka poszła go zawiadomić