To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Idziemy kilka kroków w kierunku m|czyzny, który akurat wstaje z sofy, nadal palc fajk. W tej samej chwili do Profesora podchodzi jaki[ mBody czBowiek. Pod synagog zaje|d|a samochód, drzwiczki otwieraj si gwaBtownie. Profesor szybko wsiada do [rodka, mBody czBowiek za nim. Trwa to mo|e ze dwie minuty. OdjechaB. PozostaBa pusta sofa i delikatny zapach fajki. * * * Synagoga jest jasno roz[wietlona  ju| z daleka promienieje na ciemnej ulicy. Zaje|d|aj samochody. MBodzi ludzie w biaBych koszulach prowadz go[ci na miejsca. 28 Panuje rozszeptana, peBna wyczekiwania atmosfera. .. uroczysto[ mo|e si rozpocz. Mam na sobie dBug biaB sukni wieczorow, akurat na lato. Czuj si w niej dobrze. Uszyta z mikkiego, lejcego si materiaBu  pochlebia ciaBu, pochlebia duszy. MBoda dziewczyna prowadzi mnie do pierwszego rzdu. Kilka krzeseB dalej, na lewo ode mnie, dostrzegam charakterystyczn twarz m|czyzny, którego widziaBam dzisiejszego poranka. Stara synagoga. Zwie|o odrestaurowana  pikna. Mo|e za bardzo odnowiona. Zbyt pikna. Tak czsto bywaBam tu w dzieciDstwie. To tutaj pobrali si moi rodzice... W tym mie[cie, w tym miejscu, przesuwaj si dla mnie granice. S chwile, |e nie wiem dokBadnie, co jest Dzisiaj, a co Wczoraj. Pikna, smutna muzyka. Zawsze, kiedy j sBysz, wyobra|am sobie siedzc przy stole rodzin: czerwony obrus z aksamitu, na nim biaBe koronki. Ojciec, matka, dzieci... wujowie i ciotki. ZwiatBo [wiec. Szmal  SBuchaj! Kantor [piewa wysokim, dono[nym gBosem, wypeBniajcym caB przestrzeD:  Baruch ata Adonai...  Bo|e, pobBogosBaw nam... Gdzie jest Wczoraj, gdzie Dzisiaj? Dopiero wczoraj modliBam si tutaj jako maBe dziecko. ByBo zimno, ogrzewanie nie dziaBaBo. W mozaikach brakowaBo wielu kamyków, tynk odpadaB od [cian. BiegaBam tam i z powrotem 24 midzy Bawkami, uradowana, |e w te dni nie musz chodzi do szkoBy. ByBy to |ydowskie [wita, tylko dla nas. A moje  aryjskie" przyjacióBki musiaBy wtedy siedzie w dusznej klasie. Wtedy cieszyBam si, chocia| ludzie wokóB mnie cigle pBakali. Stali albo siedzieli w maBych grupkach, nie byBo ich wielu. Niewielu pozostaBo.  Prze|yB". To sBowo sByszaBam wszdzie.  Kto prze|yB?"  tak pytano na powitanie, tak pytano na po|egnanie. Wszyscy pBakali. Na górze, na balkonie  kobiety. Na dole  m|czyzni. Kobiet byBo wicej. Przy wej[ciu staBy niewielkie lampki i [wiece. Dla ka|dego zmarBego jedna. CaBe morze [wiec. Synagoga zmieniaBa si w wielki l[nicy ocean. A po[ród tego wszystkiego  my, dzieci. Niewielka gromadka: ciemne wBosy, blade twarzyczki  cigle jeszcze przera|one oczy.  JadBem dzisiaj chleb z szynk  oznajmiB jaki[ chBopiec piskliwym gBosem i u[miechnB si bezczelnie. ChciaB nas tym zdaniem tylko sprowokowa, ale wszyscy spojrzeli na niego z zazdro[ci, jako |e nasza religia zabrania jedzenia szynki... Muzyka nagle si urywa, chór skoDczyB pierwsz pie[D. Teraz kolej na mówców. Mog spokojnie marzy dalej. Na czym to stanBam?  A teraz oddaj gBos Profesorowi. DBuga, ciemna posta po mojej lewicy ju| wskakuje na scen. MBodzieDczy w ruchach, niekonwencjonalny w zachowaniu, u[miechnity m|- 30 czyzna. W czarnej koszuli i czarnych spodniach wyglda jako[ prywatnie po[ród tych wszystkich garniturów, biaBych koszul, krawatów i smokingów